Strony

sobota, 20 września 2014

My Breath - Rozdzial IV

MY BREATH

ROZDZIAŁ IV

(ALLYSS)


Wnerwiająca muzyczka z tej chrzanionej bransolety, brutalnie budzi mnie ze zbyt krótkiego jak na moje standardy snu. Nie jestem i nigdy nie byłam rannym ptaszkiem i obudzenie mnie przed 9 jest misją samobójczą. Dlatego właśnie w domu od pobudek jest opancerzony i posklejany szarą taśmą budzik oraz mój brat, który, jeśli nie działają humanitarne rozwiązania, potrafi wylać na mnie szklankę wody.

Tym razem jednak mam w miarę znośny humor. Powiedziałabym nawet, że piękny mamy dzisiaj dzień, gdyby nie to, że zaraz muszę iść do szkoły. Nie, że nie jestem podekscytowana, wręcz przeciwnie. Mój żołądek skurcza się ze stresu jak gnieciony naleśnik. Wiem, wiem, nie ma czego, po prostu zwykły, pierwszy dzień szkoły, ale nie idzie tłumaczyć tego mojemu brzuchowi.


Spoglądam przez powieki na zamglony jeszcze pokój. Wieczorem trochę tutaj ogarnęłyśmy, ale boję się pomyśleć co będzie w roku szkolnym. Siłą woli zmuszam swoje ciężkie ciało do wstania i szurając bosymi stopami po drewnianej podłodze wyruszam na poszukiwania swojego mundurka. Przy okazji zauważam, że moja współlokatorka nadal śpi sobie w najlepsze. Podchodzę do jej łóżka zastanawiając się jakim cudem ten alarm jej nie obudził. Rozkopana pościel w połowie zwisa z materaca, a białe, poczochrane włosy zasłaniają jej prawie całą twarz. Dziewczyna pochrapuje przez sen, a z jej otwartych ust wycieka stróżka śliny. Zupełnie jak mały bobas.


- Hana, wstawaj, spóźnisz się do szkoły!


Lecz dziewczyna tylko coś mruczy i przewraca się na drugi bok. Wstrząsam nią kilka razy, ale to też nie przynosi żadnego efektu. Teraz już wiem jakim utrapieniem jestem, gdy przychodzi budzić mnie. Dopiero gdy zaczynam grozić jej, że wywalę przez okno materac, zaczyna się trochę przebudzać, aż w końcu półprzytomna złazi z łóżka i człapie w kierunku szafy, mrucząc mi coś w stylu dzień dobry. 


Aby jeszcze bardziej się rozbudzić, przemywam twarz chłodną wodą, po czym od razu czuję się żywsza. Zakładam mundurek i rozczesuję pokołtunione jak zwykle włosy pozwalając im wolno opadać na moje ramiona. Sięgają mi już poniżej pasa, a dokładniej do jednej trzeciej ud. Jako dziecko zawsze chciałam mieć długie włosy i teraz wyglądam prawie identycznie jak mama. Tyle, że jej są proste jak druty, a moje uporczywie falują się na końcówkach.


Z szafki wyjmuję skromny flakonik perfum, których używam już od kilku lat. Nie stać nas na jakieś niesamowicie drogie perfumy, a te wyjątkowo przypadły mi do gustu. Niezmienny, subtelny, różany zapach przyjemnie naznacza moje ciało delikatną mgiełką.


Zwalniam łazienkę Hanie, która wydaje się już trochę bardziej ogarniać życie i siadam na łóżku bawiąc się funkcjami bransolety. Wczoraj przeszłam uproszczony kurs obsługiwania się tym urządzeniem i potrafię już nie tylko sprawdzić pocztę, ale także nastawić budzik, zadzwonić do Hany i włączyć Internet. Przekręcam pokrętło i przed oczami ukazuje mi się spis dzisiejszych zajęć, a raczej tylko jeden punkt w planie - zbiórka w Sali 42 o godzinie 8.15.


Jeszcze przez kilka chwil uwijamy się poprawiając swoje mundurki aż w końcu jesteśmy gotowe do wyjścia. Łapię swoją niebieską, sportową torbę, do której spakowałam wcześniej strój treningowy, buty i małą paczkę ciastek, którą udało mi się zwędzić z lodówki. W drzwiach dopadają nas dziewczyny i razem idziemy do szkoły.


Yusuko i Hana wydają się naprawdę wyluzowane i gotowe do nabycia nowych znajomości… szczególnie męskiej części klasy. Idą dumnie brukowanym chodnikiem przyciągając spojrzenia. Po drodze mijamy wielkie grupy uczniów przekrzykujących się nawzajem i wesoło rozmawiając. Od czasu do czasu napotykam jakieś ciekawskie, pewne siebie spojrzenia drugo i trzecioklasistów. Każde z osobna w jakiś sposób wyróżnia się w tłumie kolorem włosów, ubiorem czy zachowaniem. W moim dawnym gimnazjum wszyscy, łącznie ze mną, jakoś się zlewali w tłumie. A tutaj?


- Allyss, jesteś cała zielona. - mówi Yus.



- S-serio?! - biorę kilka głębszych wdechów, starając się przywrócić kolor swojej twarzy.

- Nie denerwuj się. - wtrąca Hana. - To tylko pierwszy dzień szkoły. 


- Taa…


Drzwi do naszej Sali wydają się wyjątkowo przerażające i ciężkie, na tyle, że mam zamiar w tej chwili wracać do akademików. Jednak stojąca za mną żelazna ściana w postaci Hiroshiego z wymownym spojrzeniem nie pozwala mi na ucieczkę. Głośno przełykając ślinę otwieram drzwi, które jak na ironię są nadzwyczaj lekkie. Do Sali wpada naraz kilka osób pchających się żeby zająć najlepsze miejsca. Hana macha mi ręką pokazując wolne miejsce za sobą. Siadam na krześle rozglądając się na boki i przyglądając się uczniom.


Większość ławek jest już zajęta. Szczęśliwe twarze wymieniają między sobą uśmiechy, pewnie większość zna się już z wcześniejszych szkół. Czy naprawdę ta rozgadana i beztroska klasa ma w przyszłości zostać śmiercionośnymi żołnierzami? O sobie nawet nie wspominam, to będzie cud jeśli po pół roku mnie nie wywalą.


- Jesteś Iwahara, nie? - słyszę po prawej czyjś głos.


Brązowowłosy chłopak kuca przy mojej ławce podając mi rękę na powitanie.


- Tak, skąd wiesz? - ściskam delikatnie jego dłoń, także starając się uśmiechnąć, lecz przy moim obecnym stanie, pewnie wyglądam jakbym miała zaraz zwymiotować.


- Dzielę pokój z Hiroshim, jestem Shinji Gemmei. - uśmiecha się uprzejmie po czym zajmuje miejsce obok mnie.- Jak ci się tu podoba?


- Pokoje są niesamowite i podobno miasteczko też jest super. - odwracam się w jego kierunku, zadowolona, że mogę się w jakiś sposób wypowiedzieć.


- Tylko trzeba znaleźć czas, żeby je całe zwiedzić. Nie mówiąc już o kasie. - wtrąca ktoś za moimi plecami.


Odwracając się zauważam sobowtóra Shinjiego z tym samym uśmiechem, zmierzającego do swojego klona.


- To mój brat bliźniak, Reiji. - pokazuje kciukiem ławkę za sobą.


- Umiem sam się przedstawić. - mówi z udawaną urazą. - A ty jesteś?


- Allyss Iwahara.


- Tak swoją drogą to masz bardzo dziwne imię, wiesz? - wtrąca Hana, która nagle włączyła się do rozmowy.


- Emm… moja mama pochodzi z Europy i w sumie… nie zbyt wiem czemu tak mnie nazwała.


- Twoja mama jest z Europy? - pyta Shinji, a na twarzach moich rozmówców maluje się niekłamane zainteresowanie, co stawia mnie w dość niekomfortowej sytuacji. Nie lubię być w centrum uwagi.


- Tak, tak mi się przynajmniej wydaje.


- To pewnie stąd kolor twoich włosów, bo chyba nie są farbowane, nie?


- Są naturalne, ale tutaj jest mnóstwo blondynów… na przykład Yusuko…


- Jest jednak różnica, farbowane włosy nigdy nie będą miały tego samego koloru co naturalne - nagle u mojego boku pojawia się Yus, porównując dla przykładu kosmyki naszych włosów jak profesjonalna stylistka. - A na pewno nie będą tak zdrowe i mocne.


Do rozmowy dołącza się też Hiroshi, który dla żartu obkręca się naszymi włosami. Miłe jest to, że nie zlewają mnie jak to często bywało w gimnazjum, a wręcz przeciwnie, zachęcają do rozmowy mimo, że nie znamy się długo.


Przerywa nam dopiero wchodząca do klasy wychowawczyni. Wita się z nami i sprawdza obecność. Pani Naratsuke jest jedną z najbardziej szykownych kobiet jakie w życiu widziałam. Zawsze pięknie uczesana, gustownie ubrana i zawsze chodzi w taki elegancki sposób, wprawiając w ruch swoje wyjątkowo kobiece biodra. Do tego jest taka miła i urocza, po prostu chodzący ideał.


Zdaję sobie sprawę, że nie zauważyłam wcześniej osoby siedzącej po mojej lewej stronie. Kruczoczarne kosmyki poruszają się z wiejącym zza okna letnim wiatrem. Oparty łokciami o ławkę czyta jakąś książkę, bystrym spojrzeniem lustrując kolejne strony. On jedyny wygląda na niebezpiecznego zabójcę, który rzeczywiście mógłby szkolić się na żołnierza. W sumie, nie zdziwiłabym się gdyby takim się okazał. Wyglądałby niesamowicie męsko w kombinezonie w moro i z karabinem przewieszonym przez ramię. Gdyby się tylko częściej uśmiechał… Nagle, złote tęczówki wbijają we mnie przenikliwe spojrzenie, aż po plecach przebiegają mi ciarki, prawie jak wtedy przy Reiko. Zmieszana odwracam wzrok.


- A więc przedstawię wam wasz plan lekcji. - mówi nauczycielka krzepiącym głosem.


Na tablicy wyświetla się długa tabela z powypisywanymi zajęciami. Z niedowierzaniem kilka razy przeglądam nasz plan. Zamiast lekcji typu matematyka czy geografia, mamy mieć treningi i jakieś dziwne zajęcia. Trening z bronią, trening manualny, trening umiejętności, alchemia, nauka o Splamionych. Średnio osiem godzin dziennie nie licząc weekendu.


- Jak już zauważyliście, macie o wiele więcej treningów. Jest to spowodowane zwiększoną śmiertelnością uczniów na egzaminie końcowym obecnej drugiej klasy. Nie martwcie się, z tyloma godzinami treningów ten cały test nie będzie dla was problemem.


Zwiększona… śmiertelność… To na egzaminach będziemy ryzykować własne życia? Żołądek wykonuje skomplikowane salta, starając się zagłuszyć dudnienie mojego serca. Na czym mają polegać te egzaminy? Z czym będziemy walczyć? Nie mają żadnych środków bezpieczeństwa? Rozumiem, że prawa człowieka w tym kraju nie są wyjątkowo uznawane, ale żeby posyłać licealistów na śmierć?


- Ile osób wtedy zginęło? - pyta dziewczyna, która ma chyba na imię Shizuki.


- Dwanaście osób. - odpowiada nauczycielka sztywnym tonem.


To prawie połowa klasy… Co dziwniejsze nikt nie wydaje się specjalnie przejęty. Jakby informacja o możliwości utracenia swojego życia, była dla nich czymś normalnym, czymś co słyszą na co dzień. Albo nie dociera do nich groza sytuacji, albo są do niej na tyle przyzwyczajeni by ją po prostu zaakceptować. Chyba nie wyglądam za dobrze, bo czuję jak Shinji szturcha mnie ramieniem.


- Hej, w porządku? - pyta zaalarmowany bliźniak, nie mam pojęcia, który, bo za nic ich nie rozróżniam.


- T- Tak. - uśmiecham się, chyba niezbyt przekonywująco.


W orzechowych oczach braci widać troskę, ale co dziwne, spowodowaną raczej moją osobą niż informacją nauczycielki. Chyba tylko ja tak na to zareagowałam. Zwróciłam uwagę nie tylko bliźniaków. Można powiedzieć, że spojrzenie pewnej osoby wierci mi dziurę w czaszce. Jakby obok mnie siedział bazyliszek w ludzkiej postaci. Tylko żeby za wszelką cenę tam nie patrzeć… Wiercenie ustaje i teraz tylko naleśnik w moim brzuchu zwija się na wszystkie strony.


- Do zaliczenia semestru musicie wykonać kilka misji, które są rozwieszone na tablicy w Wężowym Osiedlu. Aby takową misję rozpocząć, musicie zgłosić mi się z kartką. Potem powiem wam co zrobić. Jednak nie możecie wykonywać ich sami. Zaraz zostaniecie alfabetycznie porozdzielani na dwuosobowe grupy. Pamiętajcie, że jesteście w stu procentach odpowiedzialni za swojego partnera przed, po, oraz w trakcie wykonywania misji. Weźcie to sobie do serca…


Nie wiem czy dobrym pomysłem jest obarczanie uczniów taką odpowiedzialnością. Rozumiem, że musimy się martwić o partnera, ale co innego ochrona na misji, a robienie za niańkę.


- Niektóre zadania wymagają czasem większej ilości uczniów, wtedy musicie już dogadać się ze sobą. Każda misja ma stopień trudności oznaczony rangą od A do D. Bez specjalnego pozwolenia nie wolno wam brać niczego ponad C. To by było dla was zbyt niebezpieczne. Do zaliczenia semestru potrzebne są trzy misje rangi D, jedna rangi C oraz zdanie końcowej misji. Oprócz tych obowiązkowych możecie brać tyle misji ile chcecie, oczywiście za zgodą nauczyciela.


Tak, jakbym chciała zwiększyć prawdopodobieństwo swojej śmierci, z chęcią wybiorę się na poskramianie krakena.


- Nagrody w postaci wypłaty uzyskane na koniec możecie podzielić między siebie. - kontynuuje pani Naratsuke.


Nagroda czyli pieniądze, pieniądze czyli jedzenie, jedzenie czyli… krakenie, nadchodzę!



- A teraz podział grup…

Nazwiska idą alfabetycznie, więc niestety nie mam co liczyć na bycie w grupie z Haną lub z Yusuko. Boję się, że trafi mi się podobna do mnie sierota i swoją przygodę z misjami skończę nie wychodząc nawet z ośrodka.


- Hayagawa z… Iwahara.

1 komentarz:

  1. Fajny rozdział, dobrze się czytało. Postacie coraz bardziej interesujące.

    OdpowiedzUsuń