Strony

niedziela, 30 listopada 2014

My Breath - Rozdzial XIV

Siemka kociaki! Wita was Alka - informatyk! Czyli przygody z cyklu ''Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo''. I wiem, ze jestem debilem, bo pewnie każdy głupi potrafiłby to zrobić w kilka minut, ale ja jak już pewnie zauważyliście jestem niepełnosprytna więc przez dobrą godzinę szukałam jak zrobić taki myk, żeby My Breath pojawił się się w wyszukiwarce. Ale dałam radę! Czuję się teraz jakbym zgrała internet na dyskietkę! Wystarczy teraz, że wpiszecie w Google ''My Breath - opowiadania fantasy''! Mam nadzieję, że to ułatwi wam dostęp i podniesie oglądalność! :D Dzisiaj rozdział z perspektywy Shuji, bo Allyss - pierdoła w szpitalu leży, a nasz Hayagawa ma problemy z prawem (stary, znowu?). Mam nadzieję, że nie obrazicie się, bo te wszystkie rozdziały to chyba w czasie przesunęłam (miały być w weekendy dodawane a tu dupa blada), ale wyszło, że jest ich więcej a ja muszę spiąć poślady bo zaraz mi się zapasy skończą! Dobra, koniec pierdzielenia. Proszę o komentarze, hejty i co wam jeszcze do głów po przychodzi! Miłego czytania!

MY BREATH

ROZDZIAŁ XIV

(SHUU)


Otaczają mnie cztery nagie, szare ściany, które zdążyły zaprzyjaźnić się już na dobre z brudem i wilgocią. Nudne, zapuszczone pomieszczenie przygniata swoją prostotą. Na niczym nie można zatrzymać wzroku, a wystrój dorównuje starym przedwojennym piwnicom, choć i w takich znaleźć by można było choć skrawek rozerwanej tapety czy popsute części mebli. Tutaj jednak nikt nie postarał się by nadać jakiekolwiek walory estetyczne, bo i po co? Znajdujące się w tym pokoju osoby nie są warte nawet świeżego powietrza. Opieram łokieć o małe, metalowe biurko powoli zachodzące rdzą. Ciekawe ile historii zabójstw słyszało i ile winnych osądziło w swoim życiu. Wyrok śmierci, ułaskawienie, nie ma znaczenia i tak wszystko tu jest zepsute do cna. Ale czy ktoś taki jak ja ma prawo wypowiadać się na ten temat? Sam już dawno zostałem przeżuty i wypluty przez tutejszy system i ludzi. Coraz trudniej jest mi odróżnić dobro od zła, więc na jakiej podstawie mam zabierać głos? I tak nikt go nie wysłucha.

Podnoszę głowę. Naprzeciw mnie wisi wielkie lustro weneckie, za którym ukrywają się pewnie uważnie obserwujący mnie policjanci. A może nie policjanci? Może to jacyś wysocy członkowie rady z Komitetu Bezpieczeństwa zastanawiający się co zrobić z kolejnym nadzwyczajnym przypadkiem? Ha, nadzwyczajnym. O ironio, ta szkoła powstała, by izolować wszystkich, którzy urodzili się z nadludzkimi zdolnościami, więc czemu są tak zdziwieni?

To co się zdarzyło wtedy w domu widzę jak przez mgłę. Zaraz po tym jak Allyss zniknęła za żywopłotem zdałem sobie sprawę co tak właściwie zrobiłem. Kompletnie zlałem dziewczynę, która ocaliła mi życie i nawet nie zdałem sobie z tego sprawy. Gorszej sytuacji nie mogłem sobie zafundować, tym bardziej że to ona przyszła mnie przeprosić. Ochota rozwalenia czegoś wzięła nade mną górę. Wziąłem rzeczy, pobiegłem do pokoju i jedyne co pamiętam to to, że uderzyłem z całą siłą w lustro.

Potem był już tylko ogień.

Czułem jakby całe moje ciało płonęło żywcem. Ogień, płomienie, żar i gorąc. Błagałem by ból się już skończył, by ogień wypalił moje organy i pozwolił mi umrzeć. Lecz śmierć nie przychodziła. To były najgorsze katusze jakie w życiu doświadczyłem, w dodatku zdawały się nie mieć końca. Byłem w jakimś amoku i jedyną rzeczą jaką słyszałem był głos.

Jej głos.

Stała tam pośród płomieni wdychając zabójcze opary dymu. Nie widziałem jej dokładnie, ale jestem w stu procentach pewny, że to była ona. Chyba krzyczałem żeby sobie poszła, ale zamiast tego wypowiedziała jakieś słowa. Nie mogę sobie ich przypomnieć. W każdym razie, właśnie wtedy poczułem jak ból się ulatnia. Nie wiem nawet kiedy znalazła się tak blisko. Tuż przy mnie. Była osłabiona. Musiałem ją stamtąd wyciągnąć, ale tak bardzo bałem się jej dotknąć. Myślałem, że zrobię jej krzywdę. Że stłucze się tak porcelanowa filiżanka gdy tylko ujmę ją w dłonie.

Zaryzykowałem jednak i wziąłem ją na ręce. Rzeczywiście zdawała się tak krucha, że gdybym ją upuścił pewnie złamała by się na pół. Pamiętam, że była cała czerwona i kaszlała tak strasznie jakby miała zaraz zejść z tego świata. Jak najszybciej więc wyszedłem z nią z tamtego budynku. Gdy tylko znaleźliśmy się na świeżym powietrzu ktoś natychmiast mi ją zabrał. Poczułem jakbym utracił coś tak ważnego, miałem w sercu taką pustkę, a w głowie tak niewyobrażalną wściekłość, że poczułem, jak cały ogień wraca i znowu zaczyna się we mnie tlić. Jakiś mężczyzna w skafandrze próbował się mnie uspokoić, ale zamiast go wysłuchać, pod wpływem złości chyba mu przywaliłem. I to dość poważnie, bo padł na ziemię z cieknącą z nosa krwią. Zostałem zakuty w kajdanki i poczułem dziwne ukłucie w ramieniu. W strzykawce znajdował się pewnie jakiś lek uspokajający, bo chwilę później się zaznałem takiego zmęczenia, że nie pamiętam właściwie jak się tu znalazłem. Wiem jednak, że siedzę tu już od 27 minut, czekając chyba, aż ktoś w końcu zdecyduje się włożyć mi kulkę w łeb.

Tak właściwie, to nie mają pewności kto jest sprawcą tego zamieszania. Równie dobrze ktoś mógł podłożyć ogień pod dom, a ja kompletnie przypadkiem byłem wtedy w pokoju. To jednak nie wyjaśnia czemu moje ciało tak zareagowało na ogień. Sam właściwie nie wiem co się tam stało. A to, że nic w tej sprawie nie wiem jest pewnie najlepszym dowodem na moją winę.

Słyszę ciche skrzypienie, a ściana po mojej lewej stronie rozsuwa się tworząc wąskie przejście. Do pokoju wchodzi nie kto inny, jak nasza dyrektorka. Ręką oddelegowuje dwóch mężczyzn w białych oficerskich mundurach. Kobieta siada na krześle po drugiej stronie biurka, powoli wyjmując z kieszeni długopis i drapie się nim mało inteligentnie po głowie. Milczy. Wpatruje się we mnie, lecz nie potrafię odczytać jej intencji. Nie jest ani załamana, ani zbytnio przejęta. Jakby wszystko co tu się dzieje były tylko częścią jej standardowego planu dnia.

- Co się stało z Allyss? - pytam, a mój zachrypnięty głos odbija się po pomieszczeniu.

Nie dostaję jednak odpowiedzi. Cisza. Kompletnie nic. W końcu to tylko kolejny dzieciak, który ma problemy z okiełznaniem swojej mocy. Normalka. Mija kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund zanim w końcu raczy się odezwać.

- Opisz mi co dokładnie się stało zanim postanowiłeś spalić mi budynek - odpowiada władczo, bujając się na krześle.

- Co się stało z Allyss? - ponawiam pytanie.

Po jej twarzy przebiega cień zniecierpliwienia. Zaczyna coraz prędzej obracać w reku długopis. Przykro mi, ale trafiła pani na uparty egzemplarz.

- Opisz mi co działo się…

- Nie będę odpowiadać na pani pytania dopóki nie powie mi pani co się stało z Allyss.

Mierzy mnie spojrzeniem. Mógłbym powiedzieć, że delikatnie podniosły się jej kąciki ust a oczy zabłysły z ciekawości. Przestaje się bujać, opierając dłonie na biurku i nachylając się niebezpiecznie blisko. Widzę czarny pasek przewiązany przez jej głowę. Nosi opaskę zasłaniające jej prawe oko. Straciła je w walce? Zastanawiające. Jednak nawet bez niego, jest pewnie równie niebezpieczna. Skąd to wiem? Tacy ludzie posiadają swoją aurę. Władczą, groźną, z dala widać, że są niebezpieczni. Z ich oczu zawsze bucha pewność siebie i doświadczenie, które samo z siebie pokazuje ile ciężkich walk przeżyli. Nie pozostaję jej dłużny. Trochę różnie się od reszty rozpuszczonych bachorów z jedynki.

- Widzę, że bardzo zależy ci na odpowiedzi - mówi, spoglądając gdzieś w dal i próbując coś sobie przypomnieć. - Allyss Iwahara, tak? Leży teraz w szpitalu. Nawdychała się mnóstwa dymu, dobrze, że ją stamtąd wyniosłeś, bo jeszcze chwilę, a by się udusiła.

Wbijam paznokcie w skórę. Jasna cholera. Przecież ta idiotka mogła zginąć. Nie zauważyła ognia? Bez przesady... Nawet zwierzęta nie są tak głupie.

- Jak ona się tam znalazła? - pytam, siląc się na opanowany ton.

Brwi dyrektorki podnoszą się lekko, a na jej twarzy maluje się zdziwienie.

- To ty nie wiesz? Przecież pobiegła tam by cię ratować. Straż próbowała ją powstrzymać, ale jakoś im się wyrwała. Naprawdę ciekawy z niej egzemplarz…

Stróżka krwi powoli skapuje na biurko. Zaciskam mocno powieki. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10. Nie pomaga. Coraz cieplej. Czuję powoli wypełniającą mnie wściekłość, czy ona ma coś nie tak z głową?! Kto normalny wbiega do palącego się budynku? Nie dość, że sama ledwo radzi sobie ze sobą, to jeszcze jej odbija, żeby ratować innych. Tak samo jak pierwszego dnia treningu. Robi zadanie za obcego typa, choć sama prawie zdycha. Zero instynktu samozachowawczego. Zero przewidywania konsekwencji. Z inteligencją też ma jakieś problemy, bo kto normalny, do kurwy nędzy, robi coś takiego?

- A więc, teraz ty dotrzymasz swojej części umowy. Opisz mi co dokładnie robiłeś, zanim wybuchł pożar.

Spoglądam jej w oczy. Dla niej stan fizyczny uczniów to w końcu tylko suche informacje zawarte na bezwartościowych papierach. Kolejne nazwisko do skreślenia i kolejne zwolnione miejsce w pokoju.

- Wróciłem do pokoju późnym popołudniem. Poszedłem do łazienki się przebrać, ale poślizgnąłem się na posadzce i zbiłem łokciem lustro. Potem już nic nie pamiętam.

Cisza. Kobieta przekłada nogę na nogę i zapisuje coś na wyjętej z kieszeni kartce. Niezgrabne pismo idealnie odwzorowuje jej chaotyczny charakter.

- Powiedz teraz wszystkie te zdarzenia od tyłu - oświadcza beznamiętnie.

Od tyłu? Podnoszę pytająco brew, nie rozumiejąc pytania. Kompletnie zbiła mnie z tropu.

- Dobrze słyszysz. Nie mam żadnych powodów by ci ufać, tym bardziej, że teraz będziesz chciał się za wszelką cenę oczyścić z zarzutów.

Czytałem kiedyś o sztuczkach, których używają wykrywacze kłamstw. Jeśli wydaje się nam, że przesłuchiwany kłamie, wystarczy kazać mu powiedzieć całą historię od tyłu. Powie wszystko płynnie - prawda, będzie się zacinał - fałsz. Niezła jest. Pewnie za młodu była jakąś tajną agentką, a może nadal nią jest? (dop. kor.: tajny agent? >.>)

- Zbiłem łokciem lustro, poślizgnąłem się, poszedłem do łazienki się przebrać. Wróciłem do pokoju około 17.

Wszystko dobrze. Chyba powiedziałem to dość płynnie, jednak zimne, czerwone oczy patrzą się na mnie niewzruszone. Chyba tego nie kupiła.

- Chłopcze, mamy 99% pewności, że to ty byłeś źródłem tego pożaru. Jednak wasze umiejętności nie przebudzają się od tak. Są adekwatne do odczuwanych przez was emocji i charakteru.

Spoglądam na posiniaczone, brudne od krwi dłonie. To one są odpowiedzialne za całe to gówno. Mogłem spalić całą tą szkołę.

Mogłem spalić ją.

2 komentarze: