MY BREATH
ROZDZIAŁ I
(SHUU)
Opieram się plecami o chłodną, chropowatą ścianę bloku
mieszkalnego, osłaniając się ręką przed natrętnymi promieniami porannego
słońca, które natarczywie próbują dostać się przez szczeliny moich palców. Dzisiaj
zaczyna się pierwszy semestr nowego roku szkolnego. Kilka tygodni temu dostałem
oficjalny list z zaproszeniem do jednego z najlepszych liceów w całej Japonii.
Jego nazwa brzmi - Akademī Kuroi Hebi.
Dawno temu słyszałem plotki, mówiące o tym, że szkolą się
tam także nadludzie. Po do głębszym przeszukaniu archiwum w gabinecie ojca,
znalazłem dokumenty, które potwierdzają prawdziwy cel istnienia tej szkoły. W
gimnazjum nie wspominali wiele o nadludziach, w podręcznikach zamieszczona była
jedynie informacja o tym, że rasa ta wyginęła podczas wojny. Byli podobno
prześladowani przez całe państwo i tępieni nawet w mediach. Jednak po mojej
długiej wizycie w trzeciej strefie, nabrałem przekonania, że ci ludzie po
prostu przeczekali najgorszy okres i żyją teraz w pozornym spokoju.
Zniecierpliwiony spoglądam na zegarek. Za pół godziny
zaczyna się rozpoczęcie, a przede mną jeszcze długa droga na piechotę. Czekam
tu na osobę, której właściwie nie znam, polegając tylko na tym debilu - Ichiro.
W drugiej klasie gimnazjum kompletnie olałem szkołę i
zamiast grzać dupę w domu, coś tknęło mnie żeby zobaczyć trzecią- najuboższą
strefę Tokio, a raczej tego co z Tokio zostało. Tylko, że jak raz zapuści się w
tamte dzielnice nie jest łatwo się później z nich wydostać. Oblałem drugą
klasę, chociaż moje oceny nie były w żadnym stopniu naganne, jednak frekwencja
była na tyle słaba, że mnie nie przepuścili.
A wracając do tego, co się działo w trzeciej strefie.
Pewnego dnia, po chyba roku spędzonym poza domem, miałem już stanowczo dość
tego miejsca, lecz nie mając przy sobie dokumentów, ani telefonu, nie mogłem w
żaden sposób przedostać się do strefy, w której mieszkam. Nie było co liczyć na
ojca który pewnie nawet nie zauważył mojego zniknięcia. Poza tym, nie chciałem
prosić go o pomoc. Postanowiłem zrobić dziurę w siatce, która odgradza
dzielnice i nielegalnie obejść zabezpieczenia. Bez dokumentów nie da się
przejść do innej strefy, gdyż wszystko jest kontrolowane, a prawo zakazuje
przenoszenia się niższym strefom do wyższych. Oczywiście droga w drugą stronę
była całkowicie legalne, ale bez żadnego dowodu osobistego nic bym nie wskórał.
Koszmarnie padało, więc nie sądziłem, by ktokolwiek mógł
mnie wtedy zobaczyć. Wyjąłem narzędzia jakie udało mi się po drodze, ehm
‘’znaleźć’’ i zacząłem szperać w skrzynce, która zasilała prądem najbliższe
kilka metrów ogrodzenia. Uznałem, że jest już zneutralizowany i mogę spokojnie
wyciąć dziurę w siatce. Nie miałem z tym większych trudności i już prawie byłem
na terenie drugiej strefy. Udałoby mi się, z pewnością, gdyby nie to, że jakiś
miły przechodzień postanowił wezwać patrolującą w pobliżu policję. Mogę
powiedzieć, że policjanci nie byli szczególnie uprzejmi. Właściwie to byłem tak
pobity, że nie mogłem nawet ustać, lecz to nie przeszkadzało sanitariuszom w
kopaniu mnie jeszcze mocniej.
Pewnie wąchałbym już teraz kwiatki od spodu, gdyby nie pewna
uczynna duszyczka. W pewnej chwili blond włosa dziewczyna wybiegła zza rogu,
najpewniej zaniepokojona krzykami. Wtedy wydawało mi się, że już serio umarłem
i oto przede mną stanął anioł w najpiękniejszej z możliwych postaci. W jakiś
niewyjaśniony sposób przestałem odczuwać ból, a całą złość, jaką do tej pory
czułem wyparowała, ustępując zachwytowi. Dziewczyna zaczęła odciągać ode mnie
policjantów i błagać ich żeby przestali. Jednak potężnej budowy mężczyźni nie
zwracali na nią uwagi, do póki nie stanęła miedzy mną, a nimi. Przez jedną,
krótką chwilę, mogłem poczuć bijące od niej ciepło i zapach, który pamiętam do
dziś. Lecz, mimo swojej szlachetnej postawy, oberwała z całej siły ręką w
policzek. Dziewczyna zachwiała się tracąc równowagę i upadając, na mokrą od deszczu
ziemię.
- Lepiej zwiewaj, bo zgarniemy ciebie za utrudnianie pracy
policji- zarechotał jeden z bydlaków.
Jednak, ku mojemu
zaskoczeniu, nie uciekła, nie odpuściła, a wręcz przeciwnie. Wyjęła z torebki
swój portfel i wszystkie wartościowe rzeczy, jakie przy sobie miała.
- Weźcie wszystko, tylko zostawcie go w spokoju! -
krzyknęła, a jej głoś przepełniał ból i desperacja.
Nastała cisza. Policjanci rozważali przyjęcie łapówki, a
raczej to czy pójdą na warunki dziewczyny, czy po prostu wezmą pieniądze i
wrócą do okładania mnie. Gapiłem się w nią oniemiały. Zastanawiałem się, czemu
to robi. Przecież jestem dla niej kompletnie obcy! Poświęca cały swój majątek
by chronić nieznajomego włamywacza?
- Dobra - odburknął jeden z policjantów, zabierając skromną
zawartość jej torebki.
Popatrzył na mnie z pogardą i po raz ostatni kopnął z całej
pedy w brzuch. Tracąc resztki siły osunąłem się na ziemię, zaciskając zęby i
wbijając w niego nienawistne spojrzenie. Gdym miał jak się bronić to bym
gnojowi zajebał.
Policjant rzucił mi jeszcze pełne rozbawienia spojrzenie,
odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do bogu ducha winnej dziewczyny.
- Ale ty, jedziesz z nami, kochanieńka - obleśny głos
złowrogo zadudnił mi w uszach.
Mężczyzna pchnął ją po plecach, prowadząc do radiowozu.
Miałem ochotę jej pomóc i pobiec za
nimi, lecz byłem tak obolały, że nie mogłem się nawet podnieść. Byłem brudny,
przemoczony i cały we krwi. Nie pamiętam co się działo później. Wiem jedynie,
że nazajutrz obudziłem się w mieszkaniu jakiegoś miłego małżeństwa, które
opatrzyło mnie i wręcz zmusiło mnie bym u nich został. Pozwolili mi wyjść na
zewnątrz dopiero, gdy moje rany się zagoiły i gdy przybrałem trochę na wadze.
Byłem im strasznie wdzięczny i gdy tylko wróciłem do pierwszej strefy wysłałem
im czek z podziękowaniami.
Moje myśli jednak nadal krążyły wokół tamtej dziewczyny.
Zastanawiałem się, jakim cudem jeszcze w niektórych ludziach, kryje się taka
odwaga i bezinteresowność. Za wszelką cenę chciałem jej podziękować i
przeprosić na wszystko, ale było mi tak cholernie wstyd…
Szczególnie potem, gdy dowiedziałem się, że chodzi razem ze
mną do gimnazjum.
Dziewczyna kompletnie mnie nie poznała, co jednak mnie
ucieszyło. Gdyby tak się stało to zapadłbym się pewnie pod ziemię i wypisał ze
szkoły. Nie miałem wielu znajomych, a w szkole prawdziwie się mnie bali, więc
nie byłoby to większą stratą. Byłem i jestem typem samotnika i w sumie tylko
Ichiro ze mną gadał, co mnie z początku cholernie wkurzało. Przypałętał się w
pierwszym semestrze i zaczął zawracać mi dupę. No, ale w końcu, po wielu
próbach odgonienia go, przyzwyczaiłem się i jakoś nie przeszkadzało mi już jego
towarzystwo.
Jednak to, co się działo w trzeciej strefie nie dawało mi
spokoju, więc postanowiłem dowiedzieć się o dziewczynie jak najwięcej. Mój
ojciec ma dostęp do wszystkich dokumentów, ze względu na jego wysokie
stanowisko polityczne. Pewnego dnia, zakradłem się do jego gabinetu i wykradłem
wszystkie papiery dotyczące mojej wybawicielki.
Nazywa się Allyss Iwahara. Urodziła się w 2025 roku i
mieszka w drugiej strefie. Jej prawni opiekunowie to Aiko Iwahara i Satoru
Iwahara. Jej dalsza rodzina zajmuje się rolnictwem, w gospodarstwach, na
prowincjach, które zostały utworzone, by zapewnić dobre warunki, z dala od
toksycznych oparów, w których my musimy się dusić. Jest tu także jej adres
zamieszkania, szczegółowy wygląd i inne dane osobowe.
Jestem naprawdę zdeterminowany, żeby poznać ta dziewczynę i
przyczynę, dla której mnie uratowała. Moje cholerne sumienie podpowiada mi, że
jestem jej coś dłużny, a jeśli chodzi o moje sumienie, to potrafi tak obarczyć
mnie poczuciem winy, że czuje się jak jakiś przestępca...
Jednak wydaje mi się, że moje poszukiwania legną w gruzach,
gdyż jest już dość późno, a dziewczyny nadal nie widzę. Zastanawiam się teraz
którędy będę musiał iść. Szkoła jest położona w miasteczku akademickim- jedynym
miejscu, w którym łączą się wszystkie trzy strefy, co daje możliwość
uczęszczania do niej każdemu, kto chce. Jednak kruczek jest w tym, że głównie
znajdują się tam szkoły wysoko płatne no, ale przecież dostępne dla wszystkich!
Czasami logika rządu totalnie mnie dobija.
Powolnym krokiem kieruję się wzdłuż chodnika, rozglądając
się na wszystkie strony i w myśli układając plan zemszczenia się na tym
imbecyle za fałszywe informacje.
Jednak moją uwagę odwracają szybkie kroki na górze schodów,
charakterystyczne dla zbiegającej osoby. Odwracam się, z ukosa spoglądając w
tamtą stronę, bez większych nadziei, lecz moje spojrzenie zatrzymuje się na
jasnowłosej dziewczynie.
Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierze. Ale mam dzisiaj
szczęście. Nareszcie moje sumienie przestanie się nade mną znęcać.
Podczas gdy w środku wręcz tryskam radością, na zewnątrz
staram się pozostawić niewzruszony wyraz twarzy. Jeszcze by pomyślała, że jakiś
psychol, a jednak zależy mi na pierwszym dobrym wrażeniu. Mam zamiar zapytać
się jej, czemu mnie uratowała, podziękować i przeprosić, oraz wręczyć
odszkodowanie w kwocie trzystu tysięcy jenów, a następnie bez zbędnego owijania
w bawełnę, wymazać się z jej życia i pamięci.
Dziewczyna szybko zeskakuje z kolejnych schodków trzymając
ręce daleko od talii jakby miała za chwile odlecieć. Ma na sobie prosty, jasno
różowy sweter do kolan, który wydaje się na nią trochę za duży, gdyż rękawy
sięgają dalej niż koniuszki palców, co sprawia wrażenie, jakby miała się w nim
za chwile utopić. Czarne rurki przylegają do jej nóg optycznie je wydłużają. W
ręku trzyma wielką, szarą, sportową torbę, która pewnie przytłacza ciężarem jej
drobne ciało.
Zbiegając z ostatniego schodka, dziewczyna potyka się i
upada na ziemię. Długie blond włosy ciągną się za nią jak peleryna i opadają
dopiero kilka chwil później. Pierwsze słowo jakie mi się nasuwa to sierota.
Podchodzę jednak do niej i podaję jej rękę, pomagając wstać.
- D-D-Dziękuję - mówi zdezorientowana i czerwona jak burak.
Niebieskie, duże oczy spoglądają na mnie nieśmiało tak, że
przez chwilę zastanawiam się jak mam na imię. Podczas gdy dziewczyna otrzepuje
się, ja znów czuję ten delikatny, słodki zapach jej różanych perfum. Znam ten
zapach, aż za dobrze.
- Następnym razem uważaj, jasne?
Zastanawiam się czy nie powiedziałem tego za ostro. Nie chcę
jej przestraszyć, chcę jej tylko oddać ten cholerny czek!
Dziewczyna jednak niczym niezrażona, kiwa głową, posyłając
mi piękny uśmiech. Przez chwilę czuję coś dziwnego. Jakieś nienaturalne
uczucie, które bez mojej zgody przejmuje nade mną kontrolę. Bezwładnie
spoglądam tyko w jej hipnotyzujące tęczówki, powoli tracąc kontakt z resztą
świata.
- Ym… Wiesz może jak dojść do Akademī Kuroi Hebi? - pyta
podnosząc z ziemi swoją torbę.
- Tak, akurat tam idę, jak chcesz to możesz iść ze mną -
rzucam, wkładając ręce do kieszeni.
Dopiero, gdy się podnosi zdaję sobie sprawę jak uroczo niska
jest Allyss. Ledwo dosięga mi do ramienia, co sprawia, że musi wysoko unieść
głowę by spojrzeć mi w oczy.
- Chętnie- odpowiada, ukazując mi kolekcję swoich białych
zębów.
Swoją drogą, to strasznie pogodna z niej dziewczyna,
właściwie cały czas się uśmiecha i jest niesamowicie miła. Rzadko można spotkać
tak optymistyczną i beztroską osobę, a właściwie tacy ludzie zdarzają się raz
na milion. Osobiście nie przeszkadza mi ta jej uprzejmość, choć czuję się jakoś
nieswojo. Jakby sprawiała, że cała moja pewność siebie ulatnia się
bezpowrotnie. Nie zapytam się jej teraz o to, co się działo rok temu, nie ma
mowy.
- Jestem Shuu Hayagawa. Jak masz na imię? - pytam, starając
się na nią nie patrzeć.
Wolę zapytać się teraz, niż potem bezmyślnie palnąć jej
imię. Przecież tak właściwie to się nie znamy, a potem wyjdzie, że jestem
jakimś pedofilem, który przegląda akta swoich przyszłych ofia… Boże, nie!
- Allyss Iwahara. Miło cię poznać - mówi mrużąc oczy w
szczerym uśmiechu.
Jeśli kazano by mi kiedykolwiek podać definicje słowa
‘’uroczy’’ mógłbym bez problemu przywołać jej osobę. Z góry zakładałem, że nie
będę utrzymywał z nią kontaktu i po prostu będę jej unikał, ale to może okazać
się bardziej trudne niż by się wydawało. Nie wiem czemu, ale kąciki moich ust
podnoszą się lekko wbrew mojej woli. Szukając jakiegoś zajęcia, spoglądam na
zegarek. Cholera.
- Mamy dwadzieścia minut, by dotrzeć do szkoły - mówię,
ustalając w myślach trasę, którą moglibyśmy się tam dostać najszybciej.- Znam
pewien skrót. Chodź.
Biegniemy w kierunku bramy oddzielającej strefę drugą i
trzecią. Szybko skanujemy swoje dokumenty i już po chwili przemierzamy szare,
zniszczone osiedla. Gdybyśmy szli przez drugą strefę, musielibyśmy iść, naokoło
co trwałoby znacznie dłużej niż pójście prosto do szkoły przez trzecią. Jednak
błądzenie tutaj równa się z nie małym ryzykiem. Jeśli ktoś mnie rozpozna to
raczej nie rzuci się na mnie z kwiatami, ewentualnie z nożem. Muszę być
ostrożny, szczególnie, że biorę odpowiedzialność za Allyss. Ja, a raczej moje
sumienie.
Biegniemy już dobre parę minut, nie napotykając żywej duszy.
Podejrzane. Nie przechodzą tędy, co prawda jakieś tłumy, ale na pewno powinny
tu być, choćby żebrzące dzieci czy pijani w trupa menele podśpiewujący sobie
pod nosem.
Nagle słyszę niepokojący trzask wywołany przez bliżej
niezidentyfikowany przedmiot. Zatrzymuję się gwałtownie i przywieram do ściany.
Skądś znam ten dźwięk. Nie mogę sobie przypomnieć skąd, ale kojarzy mi się z
niebezpieczeństwem. Tak… to na pewno nic dobrego. Zatrzymuję się, próbując
znaleźć źródło tego dźwięku. Widzę jak dziewczyna staje obok mnie z pytającym
spojrzeniem. Nic nie mówię. Nie wiedziałbym nawet, co miałbym jej powiedzieć.
Przecież trzask mogło wywołać wiele innych rzeczy, a ja jak ostatni idiota
reaguję na każdy podmuch wiatru.
Nagle dociera do mnie, co mogło wydać ten odgłos i choć jest
to jeden z najgorszych scenariuszy, wydaje mi się, że jest całkiem
prawdopodobny. Każę Allyss tu zostać, a sam oparty plecami o ścianę wyglądam
zza rogu. Jasna cholera, a jednak.
Odwracam się w stronę dziewczyny, by poprowadzić ją inną
drogą, lecz z przerażeniem stwierdzam, że jej już tam nie ma. Zamiast tego,
stoi na środku ulicy, przerażona wpatrując się przed siebie.
- Uciekaj, głupia! - krzyczę, ale nic nie dociera.
Cholera, no gorzej być nie mogło. Nie myśląc dłużej biegnę,
stając przed dziewczyną i zasłaniając ją. Przed nami stoi Kasumi- wysoki, łysy
mężczyzna z groźnie wyglądającym kastetem w prawym ręku i z granatem w lewym.
Odgłos, który słyszałem wcześniej był dźwięk odbezpieczania zawleczki.
Widzę jak na mój widok uśmiecha się z wątpliwą życzliwością.
Można powiedzieć, że nie mamy ze sobą wesołych wspomnień. Nasze ostatnie
spotkanie zakończyło się tym, że ‘’przez przypadek’’ stracił włosy. Tak jakoś
przypadkiem go podpaliłem. No, ale skąd mogłem wiedzieć, że w tamtym wiadrze
była benzyna? Kto normalny trzyma benzynę w wiadrze na wierzchu?! Wiem, że
marzy o tym żeby teraz mnie rozszarpać.
- Proszę, Proszę, czyż to nie nasz Caporale Lucifero? - mówi
sarkastycznie, ostatnie słowa wymawiając ze swoim udawanym, włoskim akcentem.
Kapral Lucyfer - tak nazywali mnie w Angeli Caduti. Gang
liczył ponad stu członków i dwanaście oficjalnych oddziałów oraz jeden
dodatkowy- oddział trzynasty, którego byłem dowódcą. Mieliśmy dość specyficzne
zadania, do których trzeba było jednak umieć coś więcej niż tylko machać pałką
na ślepo czy zastraszać okolicznych mieszkańców. Do trzynastki należało łącznie
ze mną pięć osób. Pięć wybitnie uzdolnionych osób o nietypowych
umiejętnościach. Nikt tak dokładnie nie wiedział, kim byliśmy. Jedynie można
było usłyszeć przerażające, często wymyślone plotki o upadłym aniele, który sam
jeden pokonał liczącą kilkadziesiąt wojowników armię. Niesamowite, jaką moc ma
ludzkie słowo. Wystarczyło jedno spojrzenie, a ludzie uciekali w popłochu.
Niestety miało to też swoje liczne wady, które doprowadziły do mojego odejścia.
Już nie jestem ich bezmyślną marionetką, ślepo wykonującą rozkazy.
- E, łysa pałko, nie chcemy żadnych bójek, odpuść sobie i
nie zawracaj nam głowy - mówię wolnym krokiem przechodząc przez skrzyżowanie.
Chyba się wkurzył. Bardzo się wkurzył. Jego mina mówi tylko,
że trzeba jak najszybciej wiać. Po jaką cholerę wspominałem o włosach?! No,
laureatem pokojowej nagrody nobla to ja nie zostanę. Łapię dziewczynę za rękę i
biegnę z nią na drugi koniec ulicy. Kątem oka dostrzegam mały, okrągły
przedmiot szybujący w naszym kierunku.
W ostatniej chwili rzucam się z nią za kontener na śmieci,
amortyzując ciałem upadek. Stykamy się ciałami. Pierwsze spotkanie po latach a
tu już tak bliski kontakt. Szybki oddech nierównomiernie unosi jej klatkę
piersiową. Jest na tyle blisko, że mogę poczuć bijące od niej ciepło. Ciepło,
którego tak mi brakowało. Gdybym mógł to chciałbym trwać w tej chwili
wieczność. Dosłownie kilka sekund później, kilka metrów od nas wybucha granat,
lecz eksplozja jest na tyle mała, że nas nie dosięga.
Dziewczyna powoli podnosi się na kolana, a na jej twarzy
maluje się milion pytań. Nie wiem czy będzie chciała iść ze mną dalej, ale nie
możemy ryzykować powrotem. Najbezpieczniej będzie, jeśli ją poniosę. No, bo
dlaczego ona, biedna musi przez to przechodzić akurat teraz? Pewnie miała na
tyle spokojne życie, by nigdy nie zaznać prawdziwego zagrożenia. Bez dłuższego
namyślania, wstaję i łapię ją w pasie, przewieszając sobie przez ramię.
- H- Hej!- krzyczy, ale bez oporu daje się nieść.
Jest zadziwiająco lekka, nawet jak na swój wzrost. Odchodzę
szybkim krokiem, starając się żeby mi nie spadła. Wierci się trochę, ale jest
chyba na tyle zdezorientowana, że nie protestuje. Zatrzymuję się dopiero, gdy
wychodzimy z trzeciej strefy. Stawiam Allyss na ziemi najdelikatniej jak
potrafię, starając się jej nie uszkodzić. Dziewczyna nie patrzy w moim kierunku
wbijając wzrok w ziemię. Jest cała czerwona, a jej wesoły jak dotąd wyraz
twarzy zamienił się nie do poznania w smutną maskę.
- Co jest? - nie wiem czemu, ale chyba… martwię się o nią.
- N-Nie! To znaczy… Przepraszam, że… No, bo to przeze mnie…
- głos waha jej się, jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Hej, nie jest źle. - czochram jej włosy, by rozładować
atmosferę, ale prawie natychmiast zabieram rękę.
Chcę ją pocieszyć, rozbawić, zrobić cokolwiek by na jej
twarzy z powrotem zagościł ten przepiękny uśmiech. Jednak trudno po latach
obojętności nagle zmienić się w radosną, beztroską osobę. Grunt, że Allyss się
nic nie stało. Nie wiedziałem, że branie za kogoś odpowiedzialności jest tak
wyjątkowo upierdliwe.
Nic już nie mówiąc, daję jej znak, żeby poszła za mną i po
odprawie przy bramie nareszcie wychodzimy z tej nawiedzonej dzielnicy. Chwytam
się rękami za karkiem, rozciągając się. Przy okazji sprawdzam godzinę. Mamy
dwie minuty. No kuźwa, nie możemy się spóźnić już pierwszego dnia.
- Allyss!- odwracam się przyspieszając.
Dziewczyna dołącza do mnie i razem docieramy do celu.
Placówka jest ogrodzona wysokim na trzy metry murem. Nigdy nie widziałem jej z
bliska, a dziennikarze z zewnątrz nie mają tam wstępu podobno ze względu na
bezpieczeństwo uczniów. Wiem tyle, że miasteczko akademickie jest ogromne i
całkowicie zmodernizowane. Znajdują się tu cztery główne szkoły, rozmieszczone
na krańcach miasteczka, rywalizujące ze sobą w każdych możliwych dziedzinach.
Przy wejściu stoi robot, który każe dać nam swoje
zaproszenia i po pokazaniu przepuszcza nas wskazując gdzie mamy iść.
Technologia w tych czasach sporo posunęła się do przodu. Właściwie wszystko
jest teraz zrobotyzowane.
Przechodząc przez bramę ukazuje się nam kompletnie inny
świat. Z nieskrywanym podziwem muszę przyznać, że ta szkoła jest naprawdę
imponująca. Naprzeciw nas znajduje się czteropiętrowy, nowoczesny budynek
zbudowany w kształcie litery U. Ciemne drzwi i kolumny komponują się z beżową
elewacją, a przez wielkie okna mogę zobaczyć sale lekcyjne, wnioskuję więc, że
to pewnie szkoła.
Idziemy brukowanym deptakiem, naokoło którego znajdują się
symetrycznie ułożone ławki i posadzone drzewa. Skręcamy w prawo przeciskając
się między małymi stoiskami. Można tu kupić różne przybory, podręczniki, a
także zakurzone starocie o na pewno bardzo długiej historii, na przykład jak
wisząca na ścianie płyta gramofonowa. Niesamowite, że takie rzeczy zachowały się
do dzisiaj.
Skręcamy w lewo i idziemy wzdłuż torów tramwajowych, które
pewnie ciągną się przez całe miasteczko. Mijamy przystanek i po raz kolejny
skręcamy w lewo, obchodząc domniemaną szkołę dookoła. Osoby dyżurujące w tym
nauczyciele i starsi uczniowie kierują nas do auli. Jest to jasny, kwadratowy
budynek o spłaszczonym dachu, do którego wchodzimy przez dwuskrzydłowe, szklane
drzwi. W środku znajdują się ustawione rzędami, metalowe ławki, w których
siedzą już uczniowie. Na szczęście trafiamy idealnie na początek przemowy pani
dyrektor. Szybko zajmujemy miejsca w ostatnich ławkach.
Przy mikrofonie stoi wysoka, mocno zbudowana kobieta, około
trzydziestki. Groźnym wyrazem twarzy raczej nie przyciąga do siebie ludzi.
Jednak jak na swój wiek, wygląda na wysportowaną. Rdzawo czerwone włosy sięgają
jej do klatki piersiowej, a grzywka całkowicie zasłania jej prawe oko.
Dyrektorka ubrana jest w białą tunikę z trójkątnym wcięciem z przodu i z tyłu.
Granatowe bolerko jest zapięte na środkowy guzik, a pod niego wystaje czarny
kołnierz, z ostrymi zakończeniami. Czarne rurki i wysokie koturny tego samego
koloru, sprawiają, że strój jest bardzo oficjalny i elegancki, jak przystało na
dyrektorkę jednej z najlepszych szkół w kraju.
Dyrektorka lustruje całą salę zimnym, zmęczonym spojrzeniem,
a po chwili zaczyna opowiadać o szkole i systemie nauczania oraz o możliwości
wybrania profilu.
Jeśli mam w CV ukończone trzy lata nauki tutaj, to stoją
przede mną otworem jedne z najlepiej płatnych zawodów, oraz cała masa awansów.
W końcu jest to prestiżowa szkoła, która sama wybiera sobie uczniów.
Okazuje się, że tą szkołę założono 150 lat temu, lecz w
wyniku wojen została ona zburzona i odbudowana jeszcze raz. Ostała się tylko
katedra, w której znajduje się Szkoła Nocna, jakaś świątynia i stara biblioteka
po wschodniej części placówki. Nie remontowano ich, więc zachowały swój wygląd
i klimat. Nieupoważnionym nie można do nich wchodzić ani ich zwiedzać. Jakieś
sześć lat temu odbudowano naszą szkołę i kilka innych budynków w tym szklarnię,
aulę, boiska i akademiki.
Widzę, że nasza dyrektorka jest bardzo prostolinijna. Nie
zagłębia się zbytnio w szczegóły, ani nie rozwija wypowiedzi. Nie powiem żeby
mi to przeszkadzało, bo opowiadanie o historii szkoły mogłoby być naprawdę
nudne, a mi nie za bardzo chce się tu siedzieć całe przedpołudnie.
Jasne, miękkie włosy muskają moją twarz, łaskocząc mnie w
policzek. Tak sobie teraz myślę, że muszą być naprawdę długie. Pewnie ma z nimi
spory problem przy myciu i rozczesywaniu. Błękitne tęczówki spoglądają na mnie,
a ja nie potrafię zrozumieć czemu moje serce tak gwałtownie przyspiesza.
- Shuu.... chciałam ci podziękować, że wtedy mnie uratowałeś
- mówi lekko skrępowanym głosem.
- Naprawdę nic się nie stało, tylko na przyszłość nie
wybiegaj tak nagle na środek ulicy, co? - staram się uśmiechnąć.
Nie wiem czemu dziewczyna zaczyna chichotać, zasłaniając
przy tym ręką usta. Powiedziałem coś nie tak?
- Co jest? - pytam z wyrzutem w głosie.
- Nie, nic - uśmiecha się. - Po prostu po raz pierwszy się
tak szczerze uśmiechnąłeś.
Czuję jak zalewa mnie fala upokorzenia. Odwracam głowę w
inną stronę, by tego nie zobaczyła. Musiałem wyglądać co najmniej niepoważnie,
ja nie wierzę. Przestań się ze mnie śmiać! Nikt, nigdy się tak w stosunku do
mnie nie zachowywał. No może oprócz Ichiro, ale Ichiro to Ichiro, palant,
palantem pozostanie.
- Czyli mam przestać? - pytam trochę kpiąco.
- N-Nie! - dziewczyna zmusza się do przybrania poważnej miny-
Po prostu, wydawałeś mi się taki straszny i oschły, ale jak chcesz to potrafisz
być miły- jej prostolinijność kompletnie zbija mnie z tropu.
Czy to miał być komplement? Jeśli tak to coś jej nie wyszło,
lecz mimo to uśmiecham się pod nosem. Choć naprawdę rzadko ofiaruję ludziom
sympatię to zdaje mi się, że chyba zaczynam lubić tą dziewczynę.
- Heh, dzięki.
Odwracam się w jej kierunku, modląc się w duchu, aby moja
twarz wróciła do normalnego koloru. Najwidoczniej zadowolona z uzyskanego
efektu dziewczyna uśmiecha się i z powrotem skupia się na przemowie.
- Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Dostaniecie od swoich
wychowawców bransolety, które będą pełniły funkcje identyfikatora, telefonu,
karty kredytowej i klucza do pokoju. W miasteczku akademickim, walutą są
punkty, które dostajecie za każdą dobrą ocenę, wygraną w konkursie czy
przysługi dla szkoły. Więc radzę się dobrze uczyć. Na początku każdego miesiąca
zostanie wam przydzielona dana kwota, byście nie poumierali z głodu. Cennik
zawieszony jest w akademikach. Każdy z was ma zapewniony lunch w stołówce,
który możecie dostać podczas długiej przerwy. Możecie także jeść na mieście lub
kupować sobie produkty i gotować w domu. W każdym pokoju jest do dyspozycji
kuchenka indukcyjna, mini lodówka, mikrofalówka i czajnik, a w akademikach
znajdują się kuchnie, z których można korzystać przez cały dzień.
Jestem bardzo ciekaw co oferują sklepy w miasteczku, bo
skoro dostajemy punkty za dobre oceny, to mam zamiar nie długo wybrać się na
porządną przechadzkę, bo tutejszych księgarniach.
- Pokoje w akademikach są dwu lub trzyosobowe, w razie
problemów ze współlokatorem, proszę zgłosić się do wychowawcy. Ze względu na
bezpieczeństwo uczniów, jest zakaz panoszenia się po terenie szkoły od godziny
11 do 5 jakbyście mieli jakieś głupie pomysły, to w nocy ustanowiono patrole.
Jak kogoś złapiemy, to ma przesrane.
Moją uwagę przykuło przez chwilę słownictwo, jakiego użyła
nauczycielka, ale to w sumie dobrze, że nie cackają się z nami, jak w
gimnazjum. W poprzedniej szkole, serio miałem wrażenie, jak nauczyciele
zwracają się do nas jak do bandy niedorozwojów, których z zoo wypuszczono.
Właściwie nie ma się co dziwić, bo gdy w myślach przywołuję sobie wyszczerz
Ichiro, pierwsze słowo, które mi się nasuwa to małpa. Ale nie taka urocza, mała
kapucynka, coś bardziej w stylu wkurwiającego, wiecznie uhahanego szympansa.
- Teraz jeszcze tylko podział na klasy. - kobieta wyjmuje z
kieszeni spodni niechlujną, pogniecioną kartkę. - A więc, klasa 1a... - czyta sennym
głosem.
Odnoszę silne wrażenie, że nasza dyrektorka ma nas głęboko w
dupie. Z jej wypowiedzi przerywanej ciągłymi ziewnięciami, dowiaduje się, że
klasy są podzielone według uzdolnień uczniów. W klasie 1a znajdują się laureaci
konkursów naukowych, w 1b wybitni sportowcy, a ja trafiam do 1c klasy
specjalnej (troski). Los chciał, żeby Iwahara była ze mną w klasie. Nie, żebym
narzekał, a wręcz przeciwnie, ale to do reszty rujnuje moje plany
zrekompensowania się jej za tamten incydent. Chyba się z tym wstrzymam,
przynajmniej do pewnego czasu.
Klasa 1d również została ogłoszona nazwą ‘’specjalna’’.
Domyślam się, że jest ona przeznaczona dla nadludzi, no bo skąd kurde taka
dziwna nazwa? Następnie klasa 1e to artystyczna, a 1f będzie się uczyć w
budynku szkoły nocnej, który mieści się na terenie placówki, lecz tak bardziej
na skraju lasu, a właściwie w jego części. Uczniowie nie będą korzystać z
akademików, tylko mieszkać w szkole.
Swoją drogą, fajna sprawa jest tak mieszkać przy lesie. Szum
drzew, odgłosy zwierząt, a zwłaszcza pohukiwanie sów nocą, wszystko to,
słyszysz nie ruszając się z domu, tylko obserwując cały świat zza okna.
Pamiętam, że jak byłem mały bardzo chciałem pojechać na wieś, albo gdzieś do
lasu, byle tylko uwolnić się od hałasu wielkiego miasta. Moje marzenia jednak
zostały zdeptane i doszczętnie zniszczone przez ojca, który dostawał gorączki
na samą myśl o opuszczaniu ‘’bezpiecznej’’ 1 strefy. No cóż, może chociaż teraz
znajdę jakieś ustronne, wolne od wścibskich spojrzeń miejsce.
Dyrektorka… tak właściwie jak ona się nazywa? Nie pamiętam
żeby się przedstawiała, ale bardzo możliwe, że to przeoczyłem. No cóż, w każdym
razie, dyrektorka kończy swoje niesamowicie zajmujące przemówienie i każe nam
podążać za wychowawcami. Tylko fajnie, że pamiętała napomknąć kto nim jest…
Zauważam jednak tabliczkę z napisem 1c dryfującą nad głowami
uczniów. Podnoszę się z ławki i dołączam do grupy zebranej wokół jakiejś osoby.
Ludzie zasłaniają mi naszą nauczycielkę i słyszę tylko cichy głos mówiący, że
mamy wyjść przed budynek.
Z trudem przeciskam się przez drzwi, które zostały oblężone
przez uczniów, próbujących odnaleźć swoją klasę. Jakoś wychodzę na zewnątrz.
Słońce zdążyło już podnieść się na tyle, by teraz świecić mi prosto w oczy.
Podchodzę do naszej wychowawczyni trzymającej w ręku naszą tabliczkę.
Przede mną stoi zgrabna, schludnie ubrana kobieta średniego
wzrostu. Brązowe loki kaskadami spadają na jej szczupłe ramiona, które zakryła
ciemno fioletową bluzką z głębokim dekoltem w serek. Jasno brązowe oczy
pogodnie spoglądają na zadających jej pytania uczniów a wąskie usta pokryte
cienką warstwą jasno różowej szminki uśmiechają się do nich zachęcająco.
Kobieta ma przedziałek na środku co optycznie wydłuża jej okrągłą twarz. Długa
szyja ozdobiona jest prostym naszyjnikiem z metalowym wisiorkiem w kształcie
trójkąta. Kobieta ma na sobie także prostą, ołówkową, dżinsową spódnice oraz
czarne, eleganckie szpilki, które wystukują rytm po brukowanym chodniku.
Cała grupa podąża za nauczycielką, która prowadzi nas do
dziwnego budynku, który zdecydowanie wyróżnia się spośród innych
zmodernizowanych obiektów. Przed nami stoi trzy piętrowa, wielka pagoda o
ścianach z czerwonego drewna i zielonym dachu. Piętra zwężają się ku górze,
tworząc coś w rodzaju stożka.
Wchodzimy do środka tłocząc się pomiędzy kolumnami. W środku
świątynia także wygląda na starą. Przez małe, okrągłe okna leniwie wpadają
promienie słońca, oświetlając pomieszczenie. Patrząc pod światło mogę ujrzeć
drobiny kurzu, które pewnie spokojnie leżały tu przez kilka dobrych lat, choć
wątpię, żebyśmy byli pierwszymi odwiedzającymi. Na ścianach wiszą podłużne
obrazy malowane farbami olejnymi. Przedstawiają ludzi w tradycyjnych kimonach
wykonujących skomplikowane tańce lub grających na nieznanych mi instrumentach.
Pagoda nie ma jednak trzech pięter, lecz jedno, wielkie pomieszczenie. Na
środku umieszczone są trzy rzędy połączonych ze sobą drewnianych ław. Czy w
takich miejscach nie powinno się przypadkiem zdejmować butów? Szkoda, że teraz
rzadko kto stosuje się do wcześniejszych tradycji, które panowały w naszym
kraju. Wojna zniszczyła prawie wszystko, co choćby w minimalnym stopniu
przypominałoby nam o dawnej kulturze, a podręczniki nie napominają za dużo o
dawnych czasach, a raczej skupiają się na pogrążeniu buntowników i
idealizowaniu naszego rządu. Dlatego prawdziwą rzadkością są budynki takie jak
ten.
Na podwyższeniu przed nami zamiast ołtarza, stoi rzeźba
czarnego węża, który jest pewnie patronem tej świątyni. Domyślam się, że teraz
wyjaśnią nam co tak naprawdę znaczy klasa specjalna. Siadam w ostatniej ławce w
środkowym rzędzie by mieć dobry widok na przedstawienie jakie pewnie tu
odstawią, bo wątpię, by zostawili nas bez żadnych rozrywek w postaci
przerażonych uczniów biegających z krzykiem po całym pomieszczeniu.
Szukam wzrokiem Allyss, nie chwila… Po co miałbym jej
szukać? Po co ja w ogóle o niej myślę? Przecież to zupełnie obca osoba, którą
przypadkiem spotkałem na ulicy, i którą wprowadziłem do tej nawiedzonej strefy,
i z którą wymieniłem kilka zdań, i która uratowała mi życie. Co się dzisiaj ze
mną dzieje…
Mimowolnie jednak kątem oka, zauważam chmarę blond, długich
włosów opadających w lewym rzędzie, kilka ławek przede mną. Dziewczyna spogląda
w moim kierunku i uśmiecha się przyjaźnie, przechylając swoją głowę lekko w
prawą stronę. Nagle moje serce wypełnia nieznane mi dotąd, przyjemne uczucie,
któremu towarzyszy łaskotanie w brzuchu. Odwracam głowę, udając, że jej nie
zauważyłem. Na mojej twarzy pojawia się chyba coś podobnego do uśmiechu. Nie,
uśmiech to za dużo powiedziane, po prostu moje kąciki samoczynnie wzniosły się
lekko ku górze. Nie wiem, czemu reaguję tak tylko na tą jedną dziewczynę. Wiem,
że mnie uratowała, ale to nie powinno TAK wyglądać. Zachowywanie się w ten
sposób może świadczyć jedynie o...
Shuu, co ci strzeliło do tego pustego łba? To może być
jedynie chwilowa słabość, wywołana emocjami związanymi z nową szkołą i takie
tam… Nie wierzę bym mógł się kiedykolwiek zauroczyć, a tym bardziej zakochać.
Miłość to egoistyczne uczucie opisywane w książkach, które jest wymówką swojego
popędu seksualnego. Raczej nie byłem kochany przez rodziców. Matka zmarła przy
porodzie, a ojciec… nie wiem nawet, jaki jest jego ulubiony kolor, czy hobby.
Do 5 roku życia miałem opiekunkę, a do 11 uczyłem się w domu. Nigdy nie miałem
z nim dobrego kontaktu, właściwie nie miałem z nim kontaktu żadnego. Ojciec
albo był w pracy, albo w swoim gabinecie, a pierwsza, prawdziwa rozmowa, jaką
przeprowadziliśmy, miała na celu wybranie mi liceum i ułożenie planu na
przyszłość. Czułem się wtedy bardziej jak na przesłuchaniu niż pogawędce z
tatą. Był jeszcze starszy brat Kaito- jedyna osoba, z którą mogłem w spokoju
porozmawiać i jedyna, której ufałem. Przynajmniej do czasu jak postanowił
zostać asystentem ojca, wtedy wszystko się zmieniło. Zaczął kompletnie mnie
unikać i olewać, aż w końcu stał się w stosunku do mnie wręcz pogardliwy. Do
tej pory nie wiem, czemu nagle stał się taki… zimny.
Im dłużej byłem sam, tym stawałem się bardziej odporny na
takie błahostki, a z czasem nie czułem już właściwie nic. To chyba był jeden z
głównych powodów, dla których uciekłem z 1 strefy. Chęć urozmaicenia
rzeczywistości, jaka mnie otaczała.
Słyszę za sobą kroki kilku osób, zmierzających w kierunku
podestu. Trzy kobiety idą pomiędzy ławami, patrząc się prosto przed siebie i
jakby całkowicie ignorując resztę świata. W jednej z nich rozpoznaję panią
Naratsuke, która jest chyba najwyższa z całej trójki. Niepewnie idzie po mojej
lewej stronie, a raczej człapie, gorączkowo przygryzając dolną wargę i
uśmiechając się przepraszająco.
Po prawej widzę trochę niższą, dobrze zbudowaną kobietę o
krótkich, postrzępionych, brązowych włosach, które wyglądają jakby sama je
sobie obcinała jakimś ostrym narzędziem. Idzie pewnym krokiem, nonszalancko
machając biodrami. Proste, czarne rybaczki, podwinęła sobie nad kolano i
wsadziła w nie białą bluzkę na ramiączkach. Uśmiech na jej twarzy zupełnie
różni się od pani Naratsuke. Jest wesoły i pewny siebie, a zielone oczy wręcz
biją energią i ekscytacją, co upodabnia ją trochę do dziecka, niemogącego
doczekać się swojego pierwszego dnia w przedszkolu. Po środku idzie starsza,
elegancka kobieta o białych, długich włosach i zielonych, mądrych oczach,
wyraźnie kontrastujących się z jej jasną cerą. Ma jasnobrązową marynarkę, spod
której wystaje kołnierz białej koszuli. Założyła także oliwkową, obcisłą
spódnicę do kolan, a szyję obwinęła chustą w tym samym kolorze. Kobieta sprawia
wrażenie doświadczonej bizneswoman lub wysoko ustawionego urzędnika, o
nienaruszonym spokoju ducha.
No tak, Shuu i te trafne porównania… Za sobą słyszę odgłos
otwieranych drzwi i ciche posapywanie. Większość osób odwraca głowę w kierunku
spóźnionego gościa. Mężczyzna o blond włosach szybko dołącza do pań i razem z
nimi staje na podeście, twarzą do nas. Uśmiecham się półgębkiem.
Muszę przyznać, że wygląda to przekomicznie, gdyż mężczyzna
jest ubrany w granatowy kombinezon roboczy, który noszą śmieciarze. Strój wyróżnia
się tym bardziej na tle elegancko ubranych kobiet, dodatkowo arogancki wyraz
twarzy głośno sygnalizuje, że osobnik ma na wszystko wylane. Równie dobrze
można by było postawić klauna wśród urzędników.
Coś mi jednak mówi, że nie należy nie doceniać tego typa, bo
jeśli przyjrzeć się mu bliżej widać, że mężczyzna cały czas obserwuje salę.
Niebiesko-szare, wąskie oczy są nieustannym ruchu, jakby cały czas oczekiwały
niebezpieczeństwa. Jednak wyraz jego twarzy jest bardzo podobny do naszej
dyrektorki. Zmęczony i obojętny, jakby był tu za karę tylko, że dyrektorka
sprawiała wrażenie bardziej… ogarniętej.
- A więc kochani - ciszę zagłusza lekko zdenerwowany głos
pani Naratsuke - jak już pewnie większość z was wie, zostaliście tutaj przyjęci
z trochę innych powodów niż reszta waszych rówieśników. Jak by to delikatnie
ująć, posiadacie dość nietypowe… umiejętności, które mają…
- Jesteście potomkami nadludzi - przerywa jej w pół słowa
kobieta w krótkich włosach, wyraźnie znudzona jej owijaniem w bawełnę. - Posiadacie
moce, które będziecie tu kształcić, oraz będziecie nam służyć jako tania siła
robo…
- Będziecie pomagać szkole wypełniając zlecone nam misje. -
mówi nasza wychowawczyni, ratując wyraźny nietakt swojej koleżanki i piorunując
ją spojrzeniem. - Dla niektórych jest to pewnie pierwsze spotkanie z tym
zjawiskiem i możecie być lekko, no cóż, zaskoczeni, ale nie martwcie się,
jesteśmy tu po to by wam pomóc.
Pani Naratsuke jest chyba dokładnym przeciwieństwem tamtej
kobiety. Nasza wychowawczyni jest uprzejma i przemiła, a z kolei jej koleżanka
wydaje się śmiała i bezpośrednia. Mimo to sprawiają wrażenie, jakby znały się
od dawna.
- Żeby nie było, że wam jakieś bajeczki opowiadamy, czas na
małe przedstawienie. - ochrypnięty głos wydobywa się z gardła starszej pani.
Kobieta podnosi rękę do góry i pstryka palcami, a kotary
przy oknach natychmiast się zamykają, sprowadzając na nas egipskie ciemności.