sobota, 13 grudnia 2014

My Breath - Rozdzial XV

Dzień dobry! Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale ostatni tydzień to był istny sajgon. W dodatku wszystkie moje pokłady energii i kreatywności zostały wyczerpane jeszcze w poniedziałek. A jeszcze niedawno narzekałam, że nie mam co robić z życiem! Mam na dzieję, że podczas przerwy świątecznej znajdę więcej czasu i poprawie swój styl pisania! Ostatnio mam coraz mniejszy dostęp do kompa, więc zastanawiam się także nad zrobieniem zakładki z rozdziałami dodatkowymi, które mogłabym pisać na telefonie czy tablecie. Dzisiejszy rozdział jest jednak... jak by to powiedzieć ''chujowy, ale stabilny''. Prawie jak moje oceny z fizyki. Mocne 1 słabe 2... Aczkolwiek życzę miłej lektury!

MY BREATH
ROZDZIAŁ XV
(SHUU)


Zaciskam pięści, by uspokoić drżenie rąk. Wstrzymuję powietrze. Widzę jak kostki moich dłoni przybierają blady kolor przez brak dopływu krwi. Ze strachem przyglądam się gniewnym, poranionym dłoniom jakby to one były odpowiedzialne za to wszystko. Ale wiem, że tak nie jest.

Wiem, że to moja wina.

Pytanie tylko co za ścierwo uwolniłem? Prawie mnie zabiło, a czułem, że to jeszcze nie koniec jej możliwości. Jakby w moim wnętrzu zamieszkał demon, pożerający i pustoszący wszystko wokół. Najgorsze w tym jest jednak to, że nie wiem nic. Nienawidzę poczucia niewiedzy. To ona sprawia, że człowiek staje się bezbronny.

Chwilami jednak to właśnie niewiedza jest lepsza od koszmarnej prawdy.

Pytania kłębią się w mojej głowie szukając ujścia, lub choćby odrobinę uwagi. Skąd się ''to'' wzięło? Jak silne jest '''to''? Czemu ''to'' siedzi akurat we mnie? I czemu do jasnej cholery tak pieką mnie plecy? Reszta ciała jakoś wyszła cało z tego piekła. Moja skóra powinna być przecież spalona na popiół, albo przynajmniej poparzona. Byłem w końcu w samym epicentrum tego pożaru, jak więc możliwe, że została mi tylko przeciągła blizna na lewym przedramieniu i te paskudne pieczenie pleców? Nawet podpalić się nie potrafię porządnie.

- Dobrze - rezygnuję z dalszych podstępów. - Jest pani pewnie świadoma, że między szkołą, a akademikami jest pewna luka w żywopłocie. Rośnie tam drzewo. Zawsze udaję się tam po lekcjach. Dzisiaj, jakimś cudem znalazła to miejsce także Allyss. Znalazła to chyba za dużo powiedziane, ona tam po prostu wpadła… W każdym razie próbowała mnie za coś przepraszać, ale ją zignorowałem, więc poszła.

Pamiętam tamtą komiczną scenę. Cisza, aż tu nagle głuche gruchnięcie i jakby nigdy nic połowa ciała Allyss wystaje z żywopłotu. Niedojda jakich mało. Jednak dalsze słowa przechodzą mi przez gardło jak brzytwy. Zwierzający się licealista, nie ma chyba nic bardziej żałosnego.

- Dopiero później zdałem sobie sprawę, że mogłem ją urazić i ogarnęła mnie wściekłość. Pobiegłem do domu i… w gniewie… zbiłem lustro…

Jednoznaczne spojrzenie dyrektorki mówi samo za siebie. Mimo, że to tragicznie i godne pożałowania, tym razem jednak mówię prawdę. Otwiera usta, lecz wyprzedzam jej pytanie dodając:

- Myślę, że jestem w pewnym sensie zobowiązany Allyss. Kilka lat temu ocaliła mi życie, choć nie ma nawet o tym pojęcia. Wobec tego czuję się za nią do pewnego stopnia odpowiedzialny.

Sam tak właściwie nie wiem skąd tak silne poczucie sumienia, ta dziewczyna wnerwia mnie do potęgi. Denerwuje mnie jej niezdarność, brak przewidywania konsekwencji, a najbardziej jej chęć bezinteresownej pomocy. Nie ma przecież zysku w pomocy obcej osobie, można się jedynie jeszcze bardziej pogrążyć. A jednak, jest w niej coś… co mnie intryguje. Coś co nie daje mi spokoju. Chęć dowiedzieć się czemu taka jest. Czemu uratowała mnie dzisiaj i dwa lata temu. Czemu jej obecność sprawia, że tracę pewność siebie i gubię słowa.

- To wszystko wyjaśnia. - odpowiada tonem, któremu wcale nie jest do śmiechu. - Najsilniejsze umiejętności pojawiają się u uczniów kiedy czują gniew i ból. Skaleczenie się odłamkiem szkła dodatkowo spotęgowało jej siłę, więc nic dziwnego, że nie mogłeś nad nią zapanować. Musisz nauczyć się kontroli. Jak wyjdziesz, pogadam z waszą trenerką. Na razie jesteś wolny. - mówi, wyjmując z kieszeni kluczyk i otwierając nim kajdanki.

Dyrektorka z rozwagą wpatruje się w sufit po czym wraca do zabawy metalowym, firmowym długopisem. Powoli wstaję, rozmasowując nadgarstki, na których zostały czerwone obręcze. Jednak ucieczkę z tego miejsca nadal uniemożliwiają mi żelazne drzwi. Nie wyjdę stąd póki ona o tym nie zadecyduje, a wzrok kobiety mówi, że jeszcze ze mną nie skończyła, więc chcąc nie chcąc zostaję.

- Ta dziewczyna jest dla ciebie ważna… - pytanie brzmi raczej jak stwierdzenie faktu, któremu natychmiast zaprzeczam.

- Nie, chodzi mi bardziej o to, że…

- Ale chcesz ją chronić. - urywa. – Hm… tylko, że będąc jedynie jej partnerem od misji niewiele wskórasz, a ja dostałam rozkaz z góry żeby przydzielić ci jakiegoś opiekuna… Nie sądzisz, że dziewczyna świetnie by się nadawała?

- Chwila! Allyss przecież…

- Już raz cię zatrzymała, więc może zrobić to po raz drugi. Wystarczy ją trochę podszkolić i będzie mogła ciebie nadzorować…

- Starczy! – mówię głośniej, hamując zabójczą lawinę słów.

Kobieta spogląda ze zniecierpliwieniem, niezadowolona, że musiała zaprzestać snucia swoich planów. Składam w myślach listę argumentów, zaczynając od najważniejszego i najsilniejszego z powodów:

- Allyss nie nadaje się, żeby sprawować nad kimś opiekę. Ona ledwo radzi sobie z własnymi sprawami a co dopiero z czyimiś. Poza tym jest roztargniona, nieodpowiedzialna, naiwna, bezmyślna - mógłbym tak wymieniać godzinami - jak ktoś taki ma mnie nadzorować?

Na ustach dyrektorki rozciąga się pobłażliwy, a zarazem niebezpieczny uśmiech. Jakby jej tok rozumowania był zbyt szybki dla zwykłych śmiertelników. Kładzie ręce na biurku, podpierając twarz łokciem. Z jej krwisto czerwonych ust wydostaje się niedostępny dla policjantów za lustrem szept.

- Mój drogi, to przecież oczywiste, że ona nie da rady cię powstrzymać. Masz w sobie za dużo siły, więc musiałabym przydzielić ci jakiegoś nauczyciela, który musiałby hamować rozwój twoich umiejętności. Żal patrzeć, jak tak potężna moc marnuje się przez jakieś tam rozkazy z góry. Jeśli naprawdę zależy ci na tej dziewczynie, to będziesz musiał nauczyć się samokontroli - mówi, jakby przez lata ustalała dopracowany z najdrobniejszymi szczegółami plan, który teraz wciela w życie. - Chciałabym poobserwować jak dalej potoczą się twoje losy, Shuu Hayagawo.

Dociera do mnie co ta kobieta ma zamiar zrobić. Mam zostać obiektem jej prywatnych testów i obserwacji, a Allyss ma być jedynie przykrywką, by mnie nie zatrzymywać. Jak bydło hodowane na rzeź. Mam ochotę jej przyłożyć, bez względu na to, że jest kobietą, bez względu na to, że jest naszą dyrektorką. Chcę poharatać jej tą przebiegłą mordę. Jak śmie nas tak perfidnie wykorzystywać. A co jeśli jej się coś stanie? Jeśli nie zapanuje nad swoją mocą? Co jeśli ją zabiję? Kolejne nazwisko do odhaczenia?

- Shuu, pomyśl logicznie. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu! Ty będziesz mógł jej pilnować i łazić za nią cały czas, pozbędziesz się wyrzutów sumienia. Ja natomiast nie będę musiała pozbywać się nauczyciela i oszczędzisz mi tym papierkowej roboty! Co w tym złego?

W czerwonych, podstępnych oczach (oku) lśni podniecenie i ekscytacja. Wygląda jak dziecko, które po latach bawienia się szmatkami, w końcu dostało prawdziwego pluszaka. Wszystko jest częścią jej planu, który jest z pewnością bardziej złożony i przebiegły niż mówi. Czyżby czający się w jej oczach wąż przejął także serce i rozum, wyżerając wszystkie ludzkie wartości.

- A co jeśli odmówię?

Iskra wesołości i ekscytacji gaśnie, dając miejsce zdziwieniu. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Lecz ku mojemu zaskoczeniu, po chwili na jej twarzy z powrotem rozciąga się ten paskudny uśmiech.

- Jeśli nie będziesz chciał współpracować, zostaniesz zamknięty w jakimś ośrodku karnym za spowodowanie pożaru i do końca swych dni będziesz wypominał sobie jak bardzo skrzywdziłeś tak ważną dla siebie osobę. Daję ci szansę żebyś sobie wybaczył, żebyś był przy niej i nie dopuścił by stała się jej krzywda. To jest od dzisiaj twój obowiązek.

Ma rację. Do jasnej cholery ma rację. I wie o tym doskonale, bo perfidnie to wykorzystuje. Nie mam wyboru, od początku nie miałem.

- Chciałbyś ją teraz zobaczyć? Przy okazji poinformuję ją, że ma nowego pieska do obrony. - mówi, machając kluczykami w powietrzu.

Mimo, że kajdanki zostały już zdjęte, tak naprawdę już nigdy nie będę wolny. Niczym pies na łańcuchu, będę musiał ją chronić, zajmować się nią i być przy niej. Ciąży na mnie odpowiedzialność, teraz gdy mam się nią zajmować nigdy nie pozbędę się wyrzutów sumienia. Wystarczy, że na nią spojrzę. Ujrzę jej bladą jak ściana twarz i poparzone ręce. Dotknę jej delikatnej skóry.

I wszystko wróci.

4 komentarze:

  1. Wkońcu <3 jak zwykle zajeb***e :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuć lekki nie dosyt jakby czegoś brakowało. Ciężko tą sytuacje wyczuć. Opisać przydało by się tu miejsce i zachowanie osób, tego brakuje ciężko tą sytuację wyobrazić. Ciężko też z postacią Shuu niby da się ją zrozumieć ale czegoś brakuję w niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni zgadzam się z twoją opinią, rozdział jest niskich lotów (aż mi trochę wstyd :P) Postaram się to wynagrodzić i jakoś ocalić następne. Serdecznie dziękuję za szczerą opinię!

      Usuń
    2. W momencie gdy do Shuu dotarło że nie ma wyboru i wszystko potoczy się jak dyrektorka zechce można by opisać pompatycznie przykuło by to uwagę widza i nadało ciekawy klimat.

      Usuń