MY BREATH
ROZDZIAŁ II
(ALLYSS)
Jest tak ciemno, że nie potrafię dojrzeć nawet czubka
własnego nosa, a tym bardziej tego co dzieje się przed nami. Staram
przyzwyczaić oczy do mroku, lecz po chwili w miejscu gdzie stały nauczycielki
ukazuje się jasna poświata. Biała kula bijąca niesamowitym światłem lewituje
kilka centymetrów nad prawą ręką staruszki. Dmuchawy? Nie, ich włosy się nie
poruszają. Sznurki? Nie, nie widzę żadnych linek uczepionych do tego… czegoś.
Pewnie jakaś, bardziej skomplikowana sztuczka iluzjonistyczna, nie powiem robi
wrażenie. Ale po co odstawiają nam taki teatrzyk na rozpoczęcie roku? Jakiś
żart? Porobimy sobie bekę z pierwszaków?
Nagle kula światła rozdziela się na niezliczoną ilość
dziwnych części, które wyglądają jak podłużne, białe wstążki z gracją wirujące
w powietrzu. Powoli spadają ku ziemi co wydawałoby się kompletnie naturalne,
gdyby nie to, że każda leci w innym kierunku. Jedna z nich znajduje się tak
blisko mnie, że mogłabym ją dotknąć.
Przez sekundę zatrzymuję oddech. To nie jest żadna
tasiemka, tylko maleńki, biały wąż, który w mgnieniu oka obwija moją szyję od
obojczyka, aż po prawe ucho. Wzdrygam się gdy czuję chłodne łuski sunące po
mojej skórze. Wpadam w panikę. Nienawidzę węży z całego serca. Co prawda,
niektóre rzeczywiście są piękne, ale niech sobie będą piękne w tym swoim
akwarium, z dala ode mnie. Jak najszybciej próbuję go z siebie ściągnąć, ale
gdy tylko łapię się za kark zauważam, że… nic tam nie ma… Gorączkowo obmacuję
swoją szyję i głowę, ale tam też nic.
Mogę przysiąc, że wtedy tam był! Przecież przed chwilą
szybował w powietrzu, a potem obwijał mi się wokół szyi! Na pewno nie wpadł mi
za sweter, ani nie wypełznął poza ławkę. Czy to była kolejna iluzja? Serce
podpowiada mi, że ten wąż był zbyt realistyczny jak na złudzenie, lecz nie widzę
innego wyjaśnienia.
Spoglądam na dziewczynę po mojej prawej stronie, by
upewnić się, że tylko mnie to spotkało. Siedzi spokojnie, z niewzruszonym
wyrazem twarzy. Chłodne, szmaragdowe oczy beznamiętnie, wpatrują się przed
siebie kompletnie nie zwracając uwagi na resztę. Czy ona też doświadczyła tego…
uczucia?
Dziewczyna odwraca się w moim kierunku z pytającym
wyrazem twarzy. Zdaję sobie sprawę, jak nachalnie się jej przyglądałam.
Spuszczam wzrok uśmiechając się przepraszająco.
- Wszystko w porządku?
- T-Tak, chyba tak.
Nic nie jest w porządku. Co się tu cholera dzieje?! I
czemu wszyscy są tacy spokojni i opanowani? Może jednak tylko ja poczułam
obecność węża?
Dziewczyna uśmiecha się serdecznie i odwraca z powrotem,
wprawiając w ruch swoje krótkie, białe włosy. Spoglądam w tym samym kierunku co
ona oczekując, że nam to wyjaśnią. Na podeście widzę jedynie zarys postaci,
którą jest najpewniej tamta staruszka. Słyszę ciche pstryknięcie i kotary okien
na powrót się rozsuwają, wpuszczając do świątyni upragnione przeze mnie światło
słoneczne.
Na podeście stoi ta sama czwórka, co wcześniej.
Przypatruję się twarzom uczniów, lecz większość z nich kompletnie nie przejęła
się całą tą sytuacją, tak jak moja białowłosa koleżanka.
- Przed chwilą zostaliście naznaczeni przez patrona tej
świątyni- mówi staruszka.- Została z was zdjęta blokada, ograniczająca wasze
moce. Pewnie niektórzy z was są teraz w lekkim szoku, ale nie przejmujcie się,
nic się wam nie stanie. Już niedługo zostaniecie obdarzeni nadnaturalnymi
umiejętnościami, które odziedziczyliście po swoich dziadkach, którzy walczyli
na wojnie jako nadludzie. Nie bójcie się, wszystko to jest kontrolowane i
nikomu naprawdę nic nie grozi - jak miło słyszeć to z ust kobiety, która właśnie
przed sekundą wypuściła na nas zmasowany atak latających węży… - Podczas nauki
tutaj będziecie uczęszczać na specjalne treningi, które pomogą opanować wasze
moce do perfekcji. Po ujawnieniu swoich mocy będziecie także uczęszczać na
dodatkowe szkolenia. Oczywiście damy wam też czas wolny na zabawę i odpoczynek-
nagle jej ton diametralnie zmienia się z miłego na chłodny i wręcz... groźny...
- Pamiętajcie, że NIKOMU nie możecie powiedzieć o swoich mocach. Nikt z
zewnątrz NIE MOŻE się o tym dowiedzieć! Jeśli jednak tak się stanie, osobę za
to odpowiedzialną spotka zasłużona kara… - po tych słowach na jej twarzy na
powrót pojawia się ciepły uśmiech. - Po zameldowaniu się w pokojach wyślemy wam
wasze plany lekcji. Powodzenia w nauce!
Ta nagła huśtawka nastroju wydaje się troszkę
niepokojąca. Jakby miała w sobie dwie natury miłej starszej pani i bezdusznego
sadysty.
No cóż, mówią, że mają nam się objawić jakieś moce tak?
Coś w stylu super bohaterów przemierzających kosmos w poszukiwaniu złych
kosmitów? Nie, raczej banda ninja w obcisłych rajtuzach walcząca z potężnym
potworem, który chce zawładnąć Ziemią. Z jednej strony, całkiem fajna sprawa,
ale to przecież tak nieprawdopodobne, że mam ochotę roześmiać się z własnej
głupoty. Zaczynam wariować?
Wychowawczyni każe nam wziąć swoje bagaże i wyjść przed
budynek, gdzie liczy nas po raz kolejny tym razem dokładniej sprawdzając
obecność. Pierwsze, co mnie w tej szkole powala to kompletne niezorganizowanie.
Znając moje umiejętności orientacji w terenie i ponadprzeciętną zdolność
gubienia się nawet w sklepie spożywczym, to ja w tej szkole zginę.
- Dzisiaj zostanie zaktualizowany plan lekcji - mówi pani
Naratsuke wyjmując bransolety z kosza, którego wcześniej jakoś nie zauważyłam.
- Jutro o 8.00 przyjdźcie do sali 48 na pierwszym piętrze, poznamy się i
będziecie mogli zadawać pytania. Na razie, rozdam wam bransolety i będziecie
mogli rozpakować się w swoich pokojach. Musicie dogadać się ze współlokatorem i
podzielić się obowiązkami, gdyż nie przewidujemy żadnych przeprowadzek. Radzę
na razie nie rozglądać się zbytnio po miasteczku, gdyż jest wielkie i łatwo
można się tam zgubić, więc jutro dostaniecie też mapę całego kompleksu.
Po kolei czyta nazwiska i rozdaje nam małe, srebrne,
eleganckie bransolety, na których widnieje wyskrobany numer pokoju. Na moim
widnieje nr. 101 oraz napis ‘’Atheris’’. Pokoje są dwuosobowe, tak? Ciekawe,
kim będzie mój współlokator. Mam nadzieję, że to ktoś w miarę normalny,
przynajmniej jak na standardy tej szkoły…
Pani Naratsuke prowadzi nas wzdłuż torów tramwajowych, do
ogrodzonego kolczastą siatką terenu. Dowiadujemy się, że istnieją trzy wyjścia
ze Wężowego Osiedla, bo tak właśnie nazywa się teren akademików naszej szkoły.
Jedno prowadzące do szkoły - jest otwarte tylko za dnia, gdyż wieczorem nie
możemy wchodzić na teren szkoły; drugie - do miasteczka, otwarte cały czas;
oraz trzecie- do lasu, jest cały czas zamknięte i nie wolno nam tam chodzić.
Nazwy każdego z dziewięciu akademików pochodzą od jakiś świętych patronów,
bóstw węży i tak dalej, oraz różnią się od siebie ułożeniem pokoi i dekoracją
wnętrz. Oprócz tego, wokół nich znajduje się także dziedziniec i gabinet
pielęgniarki.
Wychowawczyni żegna się z nami i odchodzi w stronę
budynku szkoły, dając nam wolną rękę. Czyli teraz wypadałoby odnaleźć swój
pokój. Przechodzę przez bramę i po raz drugi z zachwytem obserwuje Wężowe
Osiedle. Dziewięć budynków, każdy o innej strukturze. Niektóre mają swoje
ogródki, niektóre balkony, niektóre wyglądają jak wielkie, nowoczesne biurowce,
a niektóre jak małe, tradycyjne chatki. Wszystkie jednak zapierają dech w
piersi swoją oryginalnością i wyczuciem. Na środku mieści się plac z wielką
fontanną, ławkami i drzewami wiśni, które wiosną będą przepięknie kwitnąć!
Gdy byłam mała, potrafiłam całe godziny przesiadywać w
parku i oglądać jak jasnoróżowe płatki, delikatnie poruszają się na wietrze.
Nigdy nie byłam zbyt kontaktowa i nie za bardzo lubiłam bawić się z innymi
dziećmi. Siadałam więc pod moim drzewem, które sama sobie przywłaszczyłam i
wsłuchiwałam się w śpiew ptaków. Często próbowałam śpiewać razem z nimi, lecz
moje umiejętności wokalne nie były najlepsze, więc z czasem dałam sobie spokój
i nauczyłam się słuchać ich nieskazitelnego, czystego głosu. Brat nazywał mnie
dzieckiem wiśni, o co w dzieciństwie strasznie się wkurzałam. Wtedy ganiałam za
nim po całym parku, próbując go złapać. No, ale trudno jest złapać starszego o
cztery lata chłopaka! W końcu litował się nade mną i zatrzymywał. Brał mnie na
ręce i zanosił z powrotem pod drzewo, gdzie razem słuchaliśmy nuconych przez
ptaki melodii.
Uśmiecham się na myśl o tamtych chwilach. Ostatni raz
byłam w parku chyba dwa lata temu, gdyż potem go zamknięto. Mam tylko nadzieję,
że go nie zburzą. To jeden z nielicznych cudów, które udało się uchronić po
wojnie. Tym bardziej, że coraz rzadziej można spotkać te piękne drzewa.
Po prawej stronie widzę grupkę uczniów z mojej klasy,
którzy zdążyli się już ze sobą zapoznać. Chciałabym do nich podejść, ale
większe grupy lekko mnie przerażają. Nigdy nie byłam specjalnie kontaktowa i
nie przyzwyczaiłam się do towarzystwa więcej niż dwóch osób. Może kiedy indziej
się przedstawię…
Zamaszystym krokiem rozpoczynam poszukiwania swojego
akademika. Nad drzwiami wejściowymi wiszą tabliczki z pełnymi nazwami domów.
Mijam Virgnię i kieruję się do dwupiętrowego budynku naprzeciw głównego placu,
obok którego stoi drugi taki sam akademik tylko w odbiciu lustrzanym. Na
tabliczce odczytuję dziwnie zapisaną nazwę ‘’Atheris’’. W sumie, całkiem
ciekawie byłoby dowiedzieć się nieco więcej o całych tych wężach. No cóż,
właśnie stoję przez swoim domem na najbliższe trzy lata. O ile mnie nie wyleją.
I o ile nie zwariuję.
Biorę dwa głębokie oddechy. Naciskam na klamkę
drewnianych drzwi i zaglądam do środka.
- Niesamowite. - wyrywa mi się cicho.
Ściany przedpokoju są tak białe, jakby były zrobione z
kości słoniowej. Sprawdzam to nawet dla upewnienia, bo naoglądałam się dzisiaj
takich rzeczy, że nic mnie już chyba nie zaskoczy. Wypolerowana podłoga jest
zrobiona z drewna o niesamowitym, miodowym odcieniu. Wydaje się tak czysta, że
mogłabym normalnie z niej jeść. W rogach przedpokoju stoją donice z zielonymi
drzewkami bonsai, a na ścianach wiszą podłużne obrazy, na których widnieją
różnobarwne smoki. Na parterze znajdują się trzy pokoje oraz mała, ogólnodostępna
kuchnia. Powoli włażę po kręconych schodach na pierwsze piętro, które jest
zrobione w dokładnie takim schemacie co parter. Jednak nadal nie znajduje się
tu pokój 101. Zrezygnowana wdrapuję się na ostatnie piętro. Czyli przyszło mi
codziennie przemierzać te cholerne schody. Rany boskie, nie żebym nie lubiła
ruchu, ale teraz szczerze żałuję, że zapakowałam aż siedem par butów.
No ale muszę w czymś chodzić! Mam po jednej parze
sandałów, kapci, kozaków, klapek, butów treningowych i tenisówek. Nie licząc
oczywiście kaloszy, które dostarczą mi rodzice. Nie są to jakieś nowe,
wypasione ‘’firmówki’’, ale każdą parę darzę niesamowitym sentymentem. W
szczególności moich, trochę za dużych kapci z pandą! Są przeurocze!
Zdyszana podchodzę do drzwi mojego pokoju i staram się
rozpracować jak działa skaner. Całkiem przydatna rzecz, nie wiem co bym zrobiła
z kluczami. Co rusz je gubię. Musiałabym je chyba mieć przyklejone do czoła,
żeby za każdym razem nie spędzać w panice kolejnych dziesięciu minut szukając
ich. Przykładam bransoletę pod czytnik, który zapala się na zielono i wchodzę
do pomieszczenia.
Jest tu jeden, duży pokój, który robi za sypialnie, salon
i kuchnie, która jest oddzielona od reszty wysepką. W ścianie po mojej prawej
stronie widzę drzwi, które pewnie prowadzą do łazienki. Na rogach białych
ścian, widnieją pojedyncze panele z tego samego, miodowego drewna, co podłoga i
wykończenie całego budynku. Wszystko jest tak zaprojektowane jakby w miała tu
mieszkać rodzina królewska. Chyba, że tylko ja nie przywykłam do takich
luksusów jak własna łazienka w pokoju.
Wchodzę głębiej do pokoju starając się nie zacząć
piszczeć z zachwytu. W takiej szkole to ja się mogę uczyć! Dwie wielkie szafy,
dwa biurka, ogromne lustro, dwie przepiękne etażerki, dwa wielkie, zachęcająco
wyglądające łóżka i…
- Hej!
I jedna współlokatorka. Daję słowo, gdyby nie odwróciła
się gwałtownie to bym jej kompletnie nie zauważyła.
Dziewczyna podbiega do mnie z uśmiechem i dopiero teraz
zauważam, że przecież to ta dziewczyna z świątyni, którą wtedy widziałam.
Wydawała się naprawdę miła, martwiłam się, że trafię na jakąś nieprzyjemną
osobę.
- Cześć, jestem Hanako Onohara, ale mów mi Hana. Mam
nadzieję, że się zaprzyjaźnimy. - dodaje szczerząc się jeszcze bardziej.
- Allyss Iwahara, miło mi. - uśmiecham się, pierwsze koty
za płoty. - Chodzisz do 1c prawda?
- Tak. - dziewczyna kiwa głową. - Na drzwiach wisi
regulamin korzystania z akademika, a w szafie jest twój mundurek.
Mundurek! Mam nadzieję, że nie będzie tak beznadziejny
jak w gimnazjum. Dziewczyny musiały nosić białą niewygodną koszulę i zieloną,
plisowaną spódnicę w kratę, w której czułam się jak worek po ziemniakach. Jednym
słowem porażka. Tym bardziej, że chłopacy mieli tylko granatowe spodnie i
marynarkę, której i tak nie nosili. Ale kiedy ja raz przyszłam bez tego
cholernego mundurka to wylądowałam na dywaniku u wychowawczyni.
Z niecierpliwieniem otwieram piękną, jesionową szafę...
Nie mam pojęcia czy to jest jesion, ale to fajnie brzmi.
Otwierając rzeźbione drzwiczki do moich nozdrzy dociera
ostry, fabryczny zapach szlifowanego drewna. Na wieszakach wisi cały,
wyprasowany już komplet, czyli: prosta, biała koszula, czarna spódniczka przed
kolano, czarna marynarka i nawet czarne rurki na zimę. Na półce leżą też czarne
podkolanówki i czarne baletki. Wszystko czarne! Mamy jakąś żałobę czy jak?
- Może się w nie przebierzemy? - słyszę za sobą głos
Hany.
- Okej, to może ja pójdę pierwsza zobaczyć łazienkę.
Dziewczyna kiwa głową, otwierając swoją szafę i wyjmując
z niej ciuchy. Ja także biorę ze sobą swój komplet i wchodzę do łazienki. Nie,
łazienka to nie to słowo. To jest luksusowe, prywatne Spa rodem z
pięciogwiazdkowego hotelu.
Mam wrażenie, że ten cały przepych mnie przygniata.
Delikatnie muskam palcami poręcze przepięknej wanny, w której z pewnością aż
żal się myć. Obok stoi prysznic z milionem przycisków, których z pewnością nie
wykorzystam przez te trzy lata. Pewnie i tak znając życie połowę zepsuję. Na
ścianie po lewej stronie wisi ogromne lustro, a nad nim rząd oświetlających je
lampek. W blatach pod nim znajduje się zlew, malutka pralka, coś w rodzaju
suszarki i mnóstwo szafek. Naprzeciwko drzwi stoi także trochę zakryty
półścianką kibelek. Na półce nad nim znajduje się także mnóstwo środków
czyszczących, odświeżaczy powietrza i nieskazitelnie białych ręczników. Jestem
w raju.
Dobra, trzeba założyć mundurek. Wkładam koszulę w
spódniczkę i marynarkę, które o dziwo leżą na mnie jak ulał. No może, marynarka
jest trochę przyciasna, a koszula ździebko za długa, ale dawno nie miałam na
sobie tak nowych rzeczy. W domu, zwykle dostawałam rzeczy po kuzynkach, które z
nich wyrosły. Bardzo rzadko chodziłam do sklepu na prawdziwe zakupy, co nie
zmienia faktu, że kocham łazić po galeriach. Samo patrzenie i przymierzanie
sprawia przyjemność! Wciągam na nogi jeszcze tylko podkolanówki i wychodzę z
łazienki.
Hana też się już przebrała i wyglądamy teraz prawie jak
bliźniaki. Z jedną małą uwagą. No dobra, z kilkoma. Koszula dziewczyny wystaje
na zewnątrz, podkolanówki są spuszczone maksymalnie w dół, a zamiast marynarki
założyła czarną dresową bluzę. (dop. kor.: po prostu chcę być dresem, no ;w;)
Boże dopomóż.
Czekam no kolejny rodziaaal!
OdpowiedzUsuńźle wpisałaś 50 shades of Grey, pało! :*
OdpowiedzUsuńjuż nie wspomnę, że tego nie doczytałaś :* xd jeszcze!