niedziela, 19 października 2014

My Breath - Rozdzial VII

Witajcie. Ostatnimi czasy, moja cichutka podświadomość coraz bardziej daje mi się we znaki (czytaj: Hana drze na mnie mordę) (dop. kor. : huehuehuehue). Podsunęła mi pomysł (zmusiła mnie) abym zaczęła dodawać notki od autora! Jestem najwidoczniej zbyt głupia żeby wpaść na to sama... Także, od dnia dzisiejszego, postaram się być bardziej... otwarta? W każdym razie, chciałam wam bardzo serdecznie podziękować za to, że jednak czytacie moje wypociny i co najważniejsze - komentujecie, udzielając mi bardzo istotnych wskazówek! My Breath nie jest co prawda najwyższych lotów, lecz musicie wiedzieć, że wkładam w to całe moje serce. Tak więc serdecznie zapraszam do czytania, komentowania, obserwowania, a także głosowania w ankiecie na najlepszą postać (dop. kor.: Głosujcie na Hanę! >w<). Dobra, koniec paplaniny, zapraszam do lektury!

MY BREATH

ROZDZIAŁ VII

(ALLYSS)


Za drzwiami znika Shuu ze swoją niezmienną, obojętną miną. Od kiedy rozmawialiśmy wtedy w auli, właściwie nie okazywał żadnych emocji. Jakby cały ten trening był poniżej jego godności. Za każdym razem gdy na niego patrzę, czuję jak mi puls przyspiesza, a jakiś cichy głosik w głowie ostrzega przed niebezpieczeństwem. Nic w sumie dziwnego, wygląda jakby się z więzienia urwał. Czarne, buntowniczo zaczesane włosy, wysoki, umięśniony i jeszcze z tym gardzącym spojrzeniem. Strach się bać.
Moje rozmyślania na jego temat przerywa wesoły jak dzieciak Hiroshi, który widocznie napawa się świadomością, że nie może nam powiedzieć o tym co się działo w tamtej piwnicy. Z pełną satysfakcją opowiada, że poszło mu całkiem nieźle i że było strasznie trudno, ale oprócz tego żadnych konkretów. Niewiele można też odczytać po reakcjach innych. Niektórzy wychodzą w panice, bladzi jak ściany, ledwo łapiąc oddech, jakby w piwnicy czaiło się ucieleśnienie ich horrorów, a inni wręcz przeciwnie, zadowoleni, może trochę skrępowani, ale na pewno nie przerażeni jak reszta. Zwykle wracają po kilkunastu minutach, czasem mija trochę więcej. Aż mam wrażenie, już stamtąd nie wrócą. Większość z nich jest albo nieźle poobijanych, albo zlanych potem, co daje mi do myślenia, że pewnie będziemy tam walczyć. Jeśli można osiągnąć szczyt zestresowania, to właśnie został przeze mnie zdobyty.

Na trzęsących nogach ustawiam się przy wyjściu. Mijają minuty, może mi się wydaje, ale tym razem czas jakby specjalnie zwolnił, rozkoszując się moim strachem. Słyszę cichy dźwięk na schodach. Kładę rękę na klamce, po cichu odliczając do dziesięciu. Wdech, wydech, to tylko test. Mniej więcej przy siedmiu, drzwi otwierają się gwałtownie, prawie mnie uderzając. Po raz kolejny czuję na sobie to onieśmielające spojrzenie. Wbijając wzrok w podłogę, staram się przejść obok niego, niezauważona, niewidzialna. Jego groźna aura wydaje się prawie namacalna tak, że mogłabym ją złapać do worka i zamknąć głęboko w piwnicy. Naglę czuję jak duża, pewna dłoń łapie mnie za lewe ramię. Serce z szybkiego bicia, hamuje ostro całkowicie się zatrzymując, nieruchome. Shuu nachyla się blisko, zbyt blisko do mojego ucha, łaskocząc mnie kosmykiem włosów w policzek. Gdybym patrzyła na to z boku, przysięgłabym, że oglądam urwaną scenę z horroru, w którym wampir próbuje wyssać krew ze swojej ofiary. Bardzo kreatywnie, Allyss.

- Idź środkowym korytarzem. Gdy ściany zaczną się przesuwać, wsadź między nie gwoździe. Gdy go spotkasz, nie próbuj walczyć otwarcie. Podejdź do niego od tyłu, a potem uciekaj. - dyktuje mi, zimnym jak lód szeptem.

Kiwam głową delikatnie, próbując odzyskać władzę nad mięśniami. O rajciu, co to za dziwne uczucie? Czy on chce żebym dostała zawału jeszcze przed tym całym egzaminem?! Haha chyba zgubiłam gdzieś po drodze serce, bo nie słyszę jak bije. Hej, serce? Gdzie jesteś? Nie rób sobie jaj i wracaj do mnie! Robię niepewny krok naprzód, by wyrwać się ze stanu kompletnego osłupienia. Słyszę zamykane za sobą drzwi, a na schodach robi się kompletnie ciemno. Wycieram wierzchem dłoni strużkę potu na czole. Co to za typ? Nie wiem jak i czemu, ale sama obecność Shuu sprawia, że podskakuje mi poziom adrenaliny. A co dopiero jego dotyk. Nadal czuję jak moje ramię pulsuje, rozpalone, jakby zostawił na mnie trwałe znamię.

Mówił coś o przesuwających się ścianach i gwoździach. Chwila, jak to przesuwających? I skąd mam wziąć gwoździe?! Jak już mu się wzięło na zwierzenia, to by mógł chociaż się jakoś jaśniej określić. Gwoździe włożyć w ścianę, na luzie.

Ostrożnie stawiam kolejne kroki na cholernie stromych schodach. Co jakiś czas słyszę jakiś szmer, pisk lub inny niepokojący odgłos. Za każdym razem po karku przebiegają mi dreszcze. Sprzątają tu czasem? A może to jakiś element dekoracji? Tak dla zastraszenia... Schody w końcu się kończą, a przede mną rozpościera się kolejny, długi tunel. Idę powoli nieufnie patrząc na chłodne ściany. Nigdzie nie widzę gwoździ. A co jeśli ich nie będzie? Ściany zmiażdżą mnie jak robaka, pozostawiając tylko czerwoną plamę? Allyss-robak, to by było ciekawe. Może dżdżownicą? Albo żuczkiem gnojaczkiem...

Rozmyślania na temat mojej śmierci i ewentualnej przemiany w robaka, przerywa mi jakiś trzask, tuż za mną. Odwracam się gwałtownie, lecz niczego tam nie ma. Przynajmniej niczego co mogę dojrzeć w kompletnych ciemnościach, więc może być tam wszystko. Z tego, co dzisiaj widziałam, ''wszystko'' może równie dobrze oznaczać trola albo wielkiego ogra. Bóg wie co.

Mam w sumie dwa wyjścia. Albo zacząć z tym czymś walczyć, co z pewnością nie będzie ciekawym doświadczeniem, albo mogę uciekać. No cóż wybór chyba oczywisty, biorę nogi za pas i rzucam się w długą, ale prawie natychmiast wywalam się o jakiś długi metalowy pręt. Podnoszę go, a podłużny przedmiot okazuje się łomem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Wziąć go ze sobą? Jest dość ciężki, jeśli przyjdzie mi uciekać to raczej długo z nim nie pociągnę, ale jeśli ktoś mnie zaatakuje, to będę mogła go tym zdzielić.

Chwila, jesteśmy w szkole. Miałabym zdzielić łomem nauczyciela? I jak będę się z tego potem tłumaczyć? Po chwili rozważań, postanawiam go jednak zostawić na miejscu. Dla bezpieczeństwa swojego i innych. Nawet gdyby przyszło mi walczyć, to prędzej udałoby mi się tym zabić. Idę przez korytarz, nadal pełna sprzecznych emocji. Może jednak nie został tu pozostawiony przypadkiem? Allyss, kurwa, kto normalny zostawiałby łom w takim miejscu?! To chyba jasne, że będzie potrzebny! Postanawiam się wrócić, lecz po kilku krokach, czuję jak podłoga zaczyna się pode mną trząść. Ech, było się tyle wczoraj nie napychać, ale żeby całe piętro miało się zawalić? Nie mam nawet czasu by zareagować, a już spadam wywijając nogami w powietrzu. Z moich ust wydobywa się głuchy krzyk, tłumiony przez wąskie ściany. W takich sytuacjach człowiek nie myśli jasno. Może właśnie to sprawdzają? Czy potrafimy zachować zimną krew w sytuacjach zagrażających życiu? To chyba dość ważna cecha żołnierza.

Jeśli uderzę z takiej wysokości w ziemię, nie ma szans na przeżycie. Ale jeśli dałabym radę jakoś zwolnić? Ta dziura bardziej przypomina, wąski szyb wentylacyjny. Mogłabym zahamować. Czym? Łomem. A łom gdzie? Został na górze. Mam ochotę przyłożyć sobie w twarz. Mogłam go wziąć od razu! Dobra, jak nie łomem to czym? Nie mam nic przy sobie, więc zostają nogi.

Rozstawiam stopy szorując butami o ściany. Czuję ból w kościach i smród przypalanej podeszwy. Towarzyszący temu pisk jest porównywalny do skrobania paznokciem po tablicy, tylko jakieś tysiąc gorsze. Przynajmniej zwalniam na tyle by móc spokojnie myśleć dalej. W takim tempie spadania chyba nic mi nie grozi. Tamten łom zaoszczędził by mi na pewno trochę bólu i nowych butów, ale przynajmniej będę żyć. Na razie.

W pewnym momencie przestaję czuć ściany pod stopami, ale nadal nie widzę podłogi. Cholera, cholera, cholera, może w szybie było jakieś wyjście? Nie chcę ginąć, jeszcze nie. Będą płacić mi odszkodowanie! Ku mojemu zaskoczeniu, nie spadam na twardą ziemię, a na miękką siatkę, która odbija mnie jak trampolina, w górę i w dół. Czyli nawet jeślibym nie zahamowała, nie stałoby mi się nic złego? Czuję ulgę, ale jednocześnie zdenerwowanie… Kto, do cholery jasnej wymyśla takie zadania?! Ten ktoś pewnie teraz wszystko obserwuje i zwija się ze śmiechu. O rany. Oceniane jest pewnie jak zareagowałam. Pewnie nikt nie brał pod uwagi możliwości, że zahamuję butami. Robię się czerwona. Odstawiam tu niezły cyrk, a jeszcze brakowało, by cała kadra to zobaczyła.

W końcu przestaję odbijać się od siatki i mogę spokojnie zejść na ziemię. Na ścianie wisi mała lampa naftowa, oświetlająca pomieszczenie słabą poświatą. Szare ściany nadają temu pomieszczeniu jeszcze bardziej przygnębiający i ponury wygląd niż zdawało się na początku. Wygląda jak przedwojenny schron, a nie jak sale szkoleniowe w nowoczesnym liceum. Na przeciw mnie, rozpościerają się trzy tunele, przy których ustawione są trzy postumenty przedstawiające lwa, węża i sowę. Wszystkie wpatrują się we mnie kamiennym wzrokiem, dzięki któremu po raz kolejny przechodzą mnie ciarki. Jeśli ma to być odzwierciedlenie mojego charakteru to z chęcią wybrałabym mysz albo szczura.

Shuu mówił, żebym poszła środkowym korytarzem. Nie wiem czemu, ale jego słowa wydawały się być naprawdę wiarygodne. Chyba, że chce się mnie pozbyć i znaleźć jakiegoś innego partnera, co w sumie byłoby całkiem niezłym rozwiązaniem. Nie. Nie wolno mi tak myśleć. Shuu chciał mi pomóc, inaczej nie powiedziałby mi o tych gwoździach. Muszę w niego uwierzyć. Muszę uwierzyć w swoje wątpliwe umiejętności. Idę w głąb tunelu starając się uniknąć wzroku kamiennego węża, który strzeże jego wejścia. Na razie jest okej, w porządku, tylko kolejny ciemny tunel, nie wiadomo jak długi i nie wiadomo co skrywający. Trzymając się prawą ręką ściany, zauważam, że za zakrętem znajduje się mała pochodnia. Rzucam się bez namysłu w jej kierunku. Jednak zanim jeszcze udaje mi się nacieszyć jej blaskiem, słyszę, a raczej czuję, jak ściany tunelu zaczynają się przybliżać.

Radość momentalnie ustępuje przerażeniu. Z pośród długiej listy lęków jakie posiadam najbardziej boję się małych pomieszczeń. Ciemnych, małych pomieszczeń. Od kilku lat źle znoszę przebywanie w schowkach, na strychach czy piwnicach. Sam tunel nie przyprawiał mnie o aż taki lęk, bo wiedziałam, że ma wyjście i jest długi, ale teraz wyjścia już nie ma.

Nie ma...

Strach przyspiesza oddech, opanowuje całe ciało, wdziera się do mózgu niszcząc narządy odpowiadające za racjonalne myślenie. Echo unosi moje histeryczne pokrzykiwania. Kucam, łapię się rękami za głowę i z całej siły zaciskam oczy. To się nie dzieje naprawdę. Obudź się Allyss, do cholery! Zaraz mnie zgniecie. Najgorsza z możliwych sytuacji właśnie ma miejsce ze mną w roli głównej.

Zaraz mnie zgniecie.

Nie potrafię się nawet zmobilizować do jakiegokolwiek działania! Zawsze w takich sytuacjach jest ze mną ktoś, kto mnie uspokaja. Mama, tata, brat, ktokolwiek, teraz jestem zdana wyłącznie na siebie. Nagle, poza moimi krzykami, słyszę cichy metaliczny głos przy ścianie. Otwieram oczy przyglądając się małym przedmiotom, turlającym się po podłodze. Gwoździe! Shuu mówił, żeby wsadzić w ściany gwoździe!

Gwałtownie opadam na kolana, histerycznie przeszukując podłogę. Łapię w dłonie kilka małych gwoździ, które z zapałem próbuję wsadzić między ziemię, a ściany. Jednak ręce trzęsą mi się tak mocno, że nie jestem w stanie ich zatrzymać. Nic nie widzę, już nie tylko przez słabe światło, nazbierane do oczu łzy całkowicie odbierają mi widoczność. Nie chcę płakać, nie mogę, nie teraz. Czuję tylko, że ściany są już bardzo blisko. Na tyle, że gwoździe na niewiele się już zdadzą.

Rozpaczliwie opieram się plecami o zimną ścianę, próbując zatrzymać drugą. Nie ma to większego sensu, ale w tej sytuacji nie stać mnie na nic bardziej ambitnego. Szlochając, próbuję odepchnąć ją od siebie. Już prawie dotykam kolanami czoła, gdy nagle, ściany się zatrzymują, a nawet zaczynają z powrotem rozjeżdżać. Kładę się na chłodnej, skalistej podłodze. Akurat to musiało się mi przytrafić. Biorę kilka głębszych oddechów, przecierając zaczerwienione oczy. Było blisko... Tak blisko...

Nie mogę jednak leżeć tak w nieskończoność. Nadal zdaję egzamin. Nieważne jak dziwny, pokręcony, irracjonalny i straszny to nadal egzamin. Nic mi się nie może stać - powiedziała dziewczyna, która przed chwilą prawie zemdlała ze strachu.

Idę dalej tunelem, nieufnie spoglądając na ściany po bokach. Z moich ust wydobywa się obłoczek pary. Obejmuję ramiona dłońmi, starając się zachować jak najwięcej ciepła. Kiedy zrobiło się tu tak zimno?

Ściany się rozchylają więc chyba weszłam do jakiegoś większego pomieszczenia. Nagle, na samym środku, zapala się lampa. Obok niej stoi ubrana na czarno, wysoka postać z zasłoniętą kapturem twarzą. Po budowie ciała i sposobie chodzenia, wnioskuję, że to mężczyzna. Stoi w pozycji bojowej i mimo zasłoniętej twarzy, zdaje się doskonale mnie widzieć. Kolejna scena z horroru? Może rzuci na mnie klątwę albo jakieś inne gówno? Podchodzę bliżej lampy.

- Emm… dzień dobry?

Jednak postać nie jest zbytnio chętna do rozmowy. Zamiast odpowiedzi, czuję przeciągły ból w lewym ramieniu. Nawet nie zdążyłam zobaczyć kiedy ten ktoś mnie uderzył.

- Hej, chwila… ja…

Kolejne uderzenie, tym razem udaje mi się zrobić unik, o włos. Nagle zauważam, że podłoga pod nami zaczyna się podnosić coraz wyżej tworząc platformę. Oczekuję zderzenia z sufitem, ale nic takiego się nie dzieje i po prostu jakby nigdy nic jedziemy sobie ogromną windą, nie wiadomo gdzie. Normalka.

Mężczyzna zadaje coraz więcej, coraz szybszych ciosów, uparcie próbując zepchnąć mnie z platformy. Moja strategia polega głównie na robieniu uników i ucieczce, ale gdziekolwiek bym nie poszła, ten zakapturzony koleś idzie za mną. Przez chwilę znajduję się niebezpiecznie blisko krawędzi, ale udaje mi się przekoziołkować w inne miejsce, zanim zostaję zepchnięta przez mężczyznę. Jednak gdy tylko się obracam dostaję mocnego kopniaka w brzuch. Z zaskoczenia otwieram oczy tak szeroko, że mogłyby mi wylecieć z oczodołów. Impet uderzenia sprawia, że ląduję jakieś dwa metry do tyłu. Kulę się na ziemi ściskając za obolały brzuch, z trudem chwytając powietrze. Tajemnicza postać widocznie w końcu zlitowała się nade mną, bo nie okłada mnie już więcej.

Czuję w ustach metaliczny smak krwi, wywołany moim niefortunnym ugryzieniem się w język. Kimkolwiek jest ten facet, dobrze wie jak walczyć. Czuję, że platforma się zatrzymuje. Za plecami mężczyzny widzę schody, którymi zeszłam tu z góry. Wyjście! Niczego w tej chwili tak nie pragnę jak wyjścia z tej piwnicy. Chyba jednak ten typ nie wypuści mnie tak łatwo. Musiałabym go pewnie pokonać, albo wykazać się jakimś heroicznym wyczynem żeby przejść dalej, ale nie mam w tej chwili na to ochoty. Może jednak dałabym radę go wyminąć?

Zrywam się biegnąc prosto ku niemu z przygotowaną do ciosu pięścią. Nie wiem co tak właściwie planuję. Pewnie liczę na to, że po prostu się przesunie, żebym w niego nie wbiegła. Nabieram prędkości, lecz mężczyzna raczej nie ma w planach się przesunąć. Wręcz przeciwnie. Gotowy do odparcia ataku, staje w pozycji bojowej, na rozszerzonych nogach i… To jest właśnie moja szansa. Podnoszę prawą rękę wydając z siebie bojowy okrzyk, jakbym miała w zamiarze go uderzyć i gdy tylko znajduję się na tyle blisko, wykonuję efektywny ślizg tuż pod jego nogami. Nie spoglądając do tyłu, rzucam się do schodów w tempie jakim nigdy jeszcze dotąd nie biegłam. Chyba mnie nie goni, ale nie mam zamiaru tego sprawdzać. Dopadam do drzwi i impetem otwieram je wypadając na otwartą przestrzeń. Kręci mi się w głowie, a nieprzyzwyczajone do słońca oczy, dodatkowo utrudniają mi zachowanie równowagi. Ktoś mnie przechwytuję i mam jedynie nadzieję, że nie jest to ten typ z piwnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz