Witam, po dłuższej przerwie :D Już 11 rozdział, a fabuła nawet jeszcze nie idzie w dobrym kierunku. Jak tak dalej pójdzie to szybciej wyjdę za mąż niż skończę My Breath'a :P (dop. kor.: kto by cię chciał '3') Dzisiejszy, przepełniony ironią i wymyślonymi przeze mnie słowami rozdział w sumie nic nie wnosi, lecz jest początkiem czegoś bardzo ważnego. Postaram się dodać kolejny już w piątek, by nie zanudzić was na śmierć. Proszę o krytykę i hejty, gdyż chcę poprawić swój styl pisania, a uda mi się to tylko dzięki wam i waszych opiniach! Pozdrawiam i życzę miłego czytania :3
PS. Koniecznie zajrzyjcie w nową zakładkę na stronie pod tytułem ''Postacie (Real)''!
MY BREATH
ROZDZIAŁ XI
(ALLYSS)
Mam nadzieję, że dzisiaj mi się to uda. W końcu jest piątek! W weekend nie robią nam treningów! A co się z tym wiąże, będę mogła go w spokoju poszukać. Rany, już od kilku dni obiecuję sobie, że do niego podejdę, a nie było jeszcze do tego żadnej okazji. Głupio mi się przyznać, ale jak nigdy naprawdę boję się do niego zagadać. Nie żeby miał mnie zbić czy coś, ale tak jakoś mi instynkt podpowiada, żeby się do niego nie zbliżać.
Zwykle nie słucham się instynktu…
W sali gimnastycznej jest jak zwykle ciepło i duszno. Okna są otwierane zwykle dopiero z naszym przyjściem, więc później można już spokojnie oddychać. Światła zostają zapalone, a w sali robi się przyjemnie jasno, choć na dworze panuje półmrok. Niebo jest granatowe, a ciemne chmury od rana zagęszczają się nad naszą szkołą. Zbiera się na deszcz i to dość spory. Bardzo lubię kiedy na dworze pada jak z cebra, a ja siedzę sobie w ciepłym pokoju popijając herbatę. Tylko, że dzisiaj nie mam ani pokoju, ani herbaty i muszę robić okrążenia wokół sali. Dobrze, że przynajmniej trenerka odpuściła nam bieganie na dworze. Na początku zajęć następuje szybki przydział i moim partnerem na dzisiejszy trening jest Hiroshi. Przynajmniej, będzie ciekawie…
Do znudzenia trenujemy wszystkie ciosy, kopnięcia i dźwignie. Naprawdę nie rozumiem, po co robimy to tak często i czemu kładą na to taki nacisk. Jeśli miałabym użyć tego kiedykolwiek w praktyce to musiałabym natrafić na wyjątkowo wątłego przeciwnika lub worek na ziemniaki. A i tak wynik tego starcia nie byłby pewny… Worki z ziemniakami wcale nie są takie głupie. Tylko czekają aż potkniesz się na schodach, by móc cię ukamienować (tudzież zaziemniakować) na śmierć.
A więc, zakładając moją niesamowicie zaawansowaną dźwignię, skupiam całą swoją uwagę na ruchach, jakie wykonuję. Krok za nogę przeciwnika, ręka przy szyi, nogą popycham do przodu, ręką do tyłu, kładę większy nacisk, bo ta kupa mięśni za cholerę nie chce się ruszyć, wydaję bitewny okrzyk, potykam się o własne nogi, wykonuję wątpliwie zgrabny obrót i próbuję zachować równowagę odchodząc na kilka kroków od Hiroshiego. Wyraz jego miny jest naprawdę rozbrajający…
- Rany boskie, Allyss…
Chłopak łapie się za brzuch chichrając się jak nienormalny. Zdaję sobie sprawę, jak komicznie musiałam wyglądać. Zresztą pewnie nie lepiej niż zwykle.
Spróbować nie roześmiać się przy Hiroshim naprawdę graniczy z cudem. No po prostu się nie da. Nawet po dostaniu po głowie od trenerki, nie możemy przestać rechotać. Dostaje nam się tak podczas treningu już sześć razy, za każdym razem za to samo. Co ja poradzę? Hiroshi śmieje się ze mnie, a ja się śmieje z tego jak on się śmieje. Logiczne… Trenerka, mimo, że chwilami też chichocze pod nosem z naszej głupoty, w końcu traci cierpliwość i łagodnie oświadcza nam, że zostajemy po treningu na dodatkowe kółka.
Dzięki Hiroshi…
Przez resztę treningu staramy zachowywać się jak przystało na żołnierzy, ale chyba coś nam nie wychodzi. Co tam, już i tak mamy dodatkowe kółka, gorzej być nie może. W każdym razie, po wyczerpującym treningu siadamy na drewnianym parapecie (który robi też jako grzejnik) czekając na karę. Trenerka (oprócz tego, że obdarowuje nas jeszcze jednym kuksańcem w głowę) każe nam biegać trzydzieści okrążeń. Na dworze. Z pewną wątpliwością spoglądam przez okno na niekoniecznie przyjemne warunki pogodowe. Chwytam szybko swoją bluzę i razem z Hiroshim wychodzimy na dwór. Przynajmniej nie pada.
Nie biegaliśmy tyle od pierwszego dnia treningu i wiem, że moja kondycja zawodziła tak mniej więcej po dziesiątym okrążeniu, przez następne dziesięć bolały mnie nogi, a ostatnie ledwo przebiegałam z kolką. Nie biorąc pod uwagi nieprzewidzianego zadania dodatkowego oczywiście... Teraz jest inaczej. Może nie jestem jeszcze zaawansowanym maratończykiem, ale jakiekolwiek zmęczenie odczuwam dopiero przy dwudziestym okrążeniu. Jednak trening robi swoje! Nie licząc także tego, że biegam spokojnym truchtem, który dla Hiroshiego zdaje się być jedynie szybkim chodem. Mam nadzieję, że nie wrócę w poniedziałek kompletnie tracąc formę.
Jednak trzydzieści okrążeń to nadal jak dla mnie za dużo. Ledwo oddycham, zlana potem i z bolącymi nogami wracam do szatni, żegnając się z Hiroshim, który mówi, że musi załatwić coś z Yus i mam do nich przyjść jak tylko wrócę. Znowu coś kombinują koczkodany jedne!
Wychodzę na zewnątrz i kieruję się do akademików. Dzisiaj muszę załatwić tą sprawę z Shuu. Nie mam pojęcia czemu się tak na to uparłam, ale chcę to zrobić i zrobię to. Tylko co ja m powiem? "Hej, jestem Allyss, pamiętasz mnie? Uratowałeś mnie przed jakimś łysolem!"... Nie, nie ma sensu wracać do tamtego wydarzenia. "Cześć, pewnie mnie kojarzysz, jestem Allyss, jesteśmy razem w drużynie i chciałam ci powiedzieć, że robię za minus pół osoby!"... Tak, z takim podejściem, na pewno mnie zaakceptuje… Czuję na na głowie pojedyncze krople wody. Spoglądam w zachmurzone niebo zdając sobie sprawę, że pogoda raczej nie jest mi przychylna.
Kropienie szybko przeradza się w deszcz i to wcale nie lekki kapuśniak, leje jak cholera! Przed chwilą ćwiczyłam i jeśli zostanę na tym deszczu to się przeziębię. A przeziębienie u Iwahary jest wyjątkowo paskudne. Cholera!
Jestem już za torami tramwajowymi, a w pobliżu nie ma się gdzie chować. Akademiki są jeszcze daleko. Zastanawiam się czy nie spróbować podbiegnąć, ale tak sobie myślę, że ulewa dopiero się rozkręca, a znając życie nie dobiegnę tam bez żadnej wywrotki czy potknięcia. Muszę znaleźć coś innego…
Drzewo!
Biegnę z wszystkich pozostałych mi sił pod, wydaje mi się, gęste drzewo, jednak przez chwilę zastanawiam się gdzie podział się jego pień… Jedna z szerokich, masywnych gałęzi po prostu wystaje z żywopłotu. Za nim jest las, więc drzewo pewnie zakorzeniło się na murem. Przynajmniej nie zmoknę jeszcze bardziej. Trzęsę się z zimna, a mimo, że nie wyszłam w najgorszy deszcz, to i tak jestem cała przemoczona. Postanawiam przeczekać tutaj ulewę i następną rzeczą, którą kupię, będzie parasolka. Opieram się o mur, a raczej o cienki żywopłot, który rośnie przed nim, jednak napieram już w miarę mocno, a ściany dalej nie wi….
Ślizgam się na mokrej trawie, przechodząc, a raczej przewalając się przez żywopłot. Okazuje się, że muru wcale tam nie ma i nigdy nie było. Ląduję plecami na ziemi z dolną połową tułowia po jednej stronie, a z górną na tej dziwnej łączce. Kto normalny robi jakieś ukryte przejście w szkole?! Czołgając się, turlając i przedzierając przez żywopłot, jakimś cudem, udaje mi się przedostać na drugą stronę w całości. To tutaj znajduje się pień tego drzewa i… Staję jak wryta. Ktoś pod nim siedzi…
Nie zwykły ktoś, a jeden z ktosiów, których nie chciałabym tutaj spotkać. Inaczej. Miałam plan, by do niego iść, ale coś sobie jednak myślę, że nie jestem takim kozakiem za jakiego się uważałam.
Złote tęczówki spoglądają na mnie z wątpliwą życzliwością, by chwilę później powrócić do swojego zwykłego, znudzonego wyrazu.
- Jesteś zbyt głośna.
Moje jedyne ale do tego rozdziału to to że jest krótki, ale jak zawsze kończy się w idealnym momencie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :D Postaram się by następne były dłuższe!
UsuńAle niech ma świetne zakończenie. Czyli takie jak robisz. Człowiekowi do głowy przychodź *%$#@ i chce się wrzeszczeć a po chwil dobry koniec ja chce więcej. I tak w koło Macieju.
Usuńdawaj szybko kolejne!
OdpowiedzUsuń