niedziela, 21 grudnia 2014

My Breath - Rozdzial XVI

Jeśli ktoś kiedykolwiek narysował kijem na ziemi granicę pisania koszmarnego tudzież żałosnego, muszę przyznać, że ostatni rozdział ją perfidnie zignorował i jeszcze z premedytacją przydeptał. Z całego serca więc przepraszam i mam nadzieję, że moje faux pas nie zniechęciło was aż do tego stopnia by zaprzestać lektury :) (Czułam się wtedy jakbym poroniła XD ) Mam nadzieję, że ten rozdział jest choć odrobinę lepszy i obiecuję sobie, że od dzisiaj unikam rozdziałów z perspektywy Szui, bo jest źle i jeszcze gorzej. A oprócz mojej nudnej gadaniny, życzę wam wszystkich wesołych świąt! Zdrowia, szczęścia, prezentów i żeby spadł nam w końcu śnieg, bo u mnie na Pomorzu tylko wiatr od morza piździ! Śniegu ani widu, ani słychu!

MY BREATH
ROZDZIAŁ XVI
(SHUU)


Spokojnym korkiem przemierzamy zawiłe korytarze podziemnego lochu, mijając opancerzonych po zęby ochroniarzy. Nieprzychylne spojrzenia oplatają najpierw dyrektorkę, a potem mnie ze zdwojoną siłą. Odbezpieczone karabiny jak przyczajeni drapieżcy, czekają tylko na dotknięcie spustu by wypluć z siebie stado śmiercionośnych pocisków. Większość z nich to mężczyźni ubrani w białe kombinezony, albo raczej w specyficzne mundury, które spełniałyby swoją funkcję kamuflażu jedynie Antarktydzie. Jednak średnio co czwarty żołnierz, policjant czy co to tam jest, ma na sobie czarną kurtkę, spodnie i buty, a wyraz ich twarzy wydaje się mniej banalny od pozostałych. Znaczącą różnicą jest także fakt, że nie mają oni ni masek, ni tych ogromnych karabinów maszynowych, a jedynie mały pistolet przytroczony do paska spodni. Zastanawiam się czemu jest tu ich aż tak dużo, tym bardziej, że cele przeznaczone dla mi podobnych są całkowicie puste, ani żywej duszy.

- Stoją tu, żeby mieć cię na oku. - mówi kobieta, jakby czytała mi w myślach. Ona jedyna zachowuje się tu swobodnie z większą arogancją niż pozwala na to obecność tych wszystkich ludzi.

- W takim razie, muszę być rzeczywiście wyjątkowy, skoro cały oddział strażników jest potrzebny do zatrzymania jednego siedemnastolatka. A może to jednak zwykły brak kompetencji? - rzucam kpiącym tonem, kątem oka przypatrując się ich reakcji. Gdzieniegdzie ściągnięte brwi wyrażają ledwo hamowaną chęć strzelenia mi w twarz, jednak póki jestem z dyrektorką nic nie mogą mi zrobić. To ona tu rządzi, a przynajmniej wzbudza taki szacunek jakby samo jej nieprzychylne spojrzenie decydowało o podjęciu decyzji. Któż mógłby podskoczyć tak silnej osobie niżby sam prezydent naszego despotycznego państwa.

- Jesteś świadom, że żeby cię uspokoić musieliśmy wstrzyknąć ci podwójną dawkę środku uspokajającego? A nawet po czymś takim, nadal stałeś na nogach. Nie dziw się więc, że większość tu obecnych jest, łagodnie mówiąc, zaniepokojona.

- A ci w czarnych mundurach?

- To absolwenci naszej szkoły sprzed kilkunastu lat. Większość z nich to prywatni najemnicy, ale nadal pracują na rzecz państwa.

Wyjaśnia to z pewnością brak większej broni oraz bijące z ich oczu doświadczenie. Tworzą świetny kontrast z niepewnymi białymi parodiami żołnierzy. Jak czarny, kamienny mur wspierany drewnianymi, łamliwymi deskami. Nie istotne jak długo idziemy liczba ludzi wcale nie topnieje, choć teraz jakby na to spojrzeć, to postanowiono ich tu bardziej dla zastraszenia niż z rzeczywistej obawy o moje nieprzewidywalne zachowanie. Długie korytarze natomiast zdają się nie mieć końca. Idziemy już dobre kilka minut, a ja poważnie zastanawiam się jak długo byłem w stanie otępienia, bo nie pamiętam żadnego odcinka tej drogi. Chociaż, nawet gdybym był świadomy, wątpię bym zapamiętał wszystkie te zakręty i tunele. W końcu wychodzimy z podziemi, a naszym oczom ukazują się kolejne zawiłe korytarze, lecz tym razem ściany nie są już brudnoszare, a śnieżnobiałe. Chodzący w te i we w te lekarze i pielęgniarki, wskazują na to, że znaleźliśmy się w szpitalu.

Któraś z pielęgniarek w rudym kitku pokazuje nam pokój gdzie znajduje się Allyss. Skurcze żołądka nasilają się z każdym krokiem w stronę drzwi z czarnym napisem 108. Już mam zamiar nacisnąć klamkę, lecz moją rękę natychmiast odpycha dyrektorka.

- Masz zamiast się jej tak pokazać? - mówi wskazując na moją osmoloną koszulkę i podarte spodnie.

Patrzę na nią pytająco. Jeśli nie, to po prostu wrócę do pokoju, dla mnie nie ma problemu. Takie wyjście z sytuacji wyjdzie mi z pewnością na rękę.

Kobieta wzdycha, prosząc przechodzącą obok pielęgniarkę numer 2 o jakieś ubrania. Chwilę później jestem już przebrany w luźne dżinsy i świeżą, białą koszulę, której szycie blokuje mi swobodne ruchy. Na zapartym wdechu otwieram drzwi do Sali, a przed oczami po raz kolejny staje mi widok płomieni. Prędko otwieram oczy, karcąc się w myślach za zbyt słabą władzę nad impulsami. Rozglądam się po pokoju.

W białym pokoju, na białym łóżku, leży biała jak ściana Allyss w białej szpitalnej piżamie. Na białym kredensie obok nas stoi biały wazonik z białymi kwiatami, a zza białej kotary wystaje biały kitel lekarza, który widząc nas natychmiast się ulatnia. Jest jednak rzecz, która nie pasuje do tej wszechogarniającej bieli, a mianowicie - czerwone plamy wystające zza białych bandaży dziewczyny. Na moje nieszczęście, już w pełni świadoma, powoli zwraca się w naszym kierunku, nieudolnie skrywając dłonie pod śnieżnobiałą pościel. Najdziwniejsze jest to, że w jej oczach nie ma strachu ni złości, co więcej, widzę w nich troskę.

Troskę i ciepło.

Troskę, ciepło i odrobinę bólu.

Uśmiecha się na nasz widok, ukazując szereg perłowych zębów. Oniemiały wpatruję się w nią, a cała dotychczasowa wściekłość ulatnia się bezpowrotnie. No może pojawia się jeszcze na chwilę, gdy zauważam, że dziewczyna próbuje zachowywać się jakby nigdy nic się nie stało. Tak, wtedy mam jej trochę za złe, choć nie mam do tego prawa. Podnosi się z pozycji leżącej i oparta o framugę szpitalnego łóżka, spogląda na dyrektorkę, oczekując wyjaśnienia powodu wizyty. Kobieta w mgnieniu oka zakłada maskę wzorowego pedagoga, siadając na krawędzi łóżka i dopytując się o jej samopoczucie niebezpiecznie przesłodzonym głosikiem. Allyss kiwa głową, potakując, a ja zdaję sobie sprawę, że stoję w drzwiach jak ten kołek. Siadam więc na pobliskim białym krześle wpatrując się w mały, biały kalendarz zapełniony setkami białych karteczek o badaniach i operacjach. Dzisiaj jest już piątek.

- Allyss, wiem, że w obecnym stanie może być to zbyt trudne, ale mam do ciebie pewną prośbę.

Chyba zaraz się porzygam słysząc ten cukierkowy ton z ust tej gadziny. Albo może zacznę się śmiać jak utrapiony psychicznie desperat? Z powrotem zaciskam dłonie w pięści. Zawsze jest opcja, że się nie zgodzi…

- Gdy byliście w tamtym domu, pamiętasz może w jaki sposób zatrzymałaś Shuu?

Kobieta owija w bawełnę próbując jak najbardziej przekonać ją do swoich racji. Przypatruję się reakcji dziewczyny. Na myśl o tamtym zdarzeniu od razu pochmurnieje, przez co wygląda na jeszcze bardziej chorą, niż gdy tu przyszliśmy. Mam nawet wrażenie, że zaraz nam tu zemdleje. Tamte przeżycia powinny ją raz na zawsze ode mnie odepchnąć, a jednak okazuje się, że będziemy ze sobą przez to bliżej. Zbyt blisko. Smutek jednak nie trwa długo gdyż ledwie chwilę potem dziewczyna na powrót promienieje swoim dawnym, beztroskim blaskiem.

- Przykro mi, ale chyba nie jestem w stanie pani pomóc, bo sama tak naprawdę nie wiem co się tam dokładnie wydarzyło. - dziewczyna rzuca mi co chwila ukradkowe spojrzenia, jakby obawiała się ataku z mojej strony. Dokładnie waży słowa. - Wbiegłam do tamtego domu nie myśląc właściwie co robię... Znalazłam tam Shuu całego w płomieniach i chyba powiedziałam coś głupiego… - bladą dotychczas twarz oblewa czerwony rumieniec zakłopotania.

- To było chyba coś w stylu "Bez ciebie nigdzie się stąd nie ruszam!" i "Wychodzimy razem albo wcale!". - przedrzeźniam ją, mając już po dziurki w nosie zabawy w kotka i myszkę. - Może pani przejść do sedna? - zwracam się do dyrektorki.

W tym czasie napotykam mordercze spojrzenie Allyss, którego kontrast wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Nie wiedziałem, że ta mała ciepła kluska potrafi się wściec. Choć nadal wygląda jak pięciolatek z bazooką.

- Dobrze, a więc, jak już mówiłam, mam do ciebie prośbę. Ten oto uczeń - Shuu Hayagawa, posiada nadprzeciętne pokłady energii, nad którą sam nie potrafi zapanować. Zwracam się do ciebie, byś pomogła mi go upilnować. (dop. aut. rymy jak z maszyny) Wiesz, jakby coś mu odwalało, walnąć kilka razy po łbie, to chyba załatwi sprawę.

Rozdziawione usta i przestrach w oczach dają mi cień nadziei, że jednak odmówi, co byłoby najlepszym rozwiązaniem dla nas obojga. Myśl dziewczyno, to nie takie trudne na jakie wygląda.

- A - Ale jak pilnować? Myśli pani, że dam sobie z nim rade?

- Już raz go powstrzymałaś, wiem, że możesz to zrobić po raz drugi. - puszcza jej oczko, a ja powstrzymuję się żeby nie parsknąć rozpaczliwym śmiechem.

Nie wątpię, że dyrektorka posiada wiele zabójczych umiejętności, ale kontakty międzyludzkie, lub sama choćby sama gra aktorska nie idzie jest zbyt dobrze. Z przyklejonym do twarzy bananem wygląda raczej na wiedźmę z lasu niż pogodną nauczycielkę. (dop. kor.; boje się ;w;)

Jednak skołowana dziewczyna tylko tępo wpatruje się w dyrektorkę. To chyba normalna reakcja człowieka na tak irracjonalne pytanie. Lecz z ust tej miernoty wypływa równie irracjonalna odpowiedź.

- Myślę, że mogłabym spróbować…

Jasna cholera.

Zadowolona z siebie dyrektorka wstaje, a gdyby satysfakcja była rzeczą materialną to jej z pewnością nie zmieściłaby się w tym pokoju.

- W takim razie, zostawiam was samych, bo wiem, że macie kilka spraw do obgadania. - mówi, po czy znika za drzwiami.

sobota, 13 grudnia 2014

My Breath - Rozdzial XV

Dzień dobry! Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale ostatni tydzień to był istny sajgon. W dodatku wszystkie moje pokłady energii i kreatywności zostały wyczerpane jeszcze w poniedziałek. A jeszcze niedawno narzekałam, że nie mam co robić z życiem! Mam na dzieję, że podczas przerwy świątecznej znajdę więcej czasu i poprawie swój styl pisania! Ostatnio mam coraz mniejszy dostęp do kompa, więc zastanawiam się także nad zrobieniem zakładki z rozdziałami dodatkowymi, które mogłabym pisać na telefonie czy tablecie. Dzisiejszy rozdział jest jednak... jak by to powiedzieć ''chujowy, ale stabilny''. Prawie jak moje oceny z fizyki. Mocne 1 słabe 2... Aczkolwiek życzę miłej lektury!

MY BREATH
ROZDZIAŁ XV
(SHUU)


Zaciskam pięści, by uspokoić drżenie rąk. Wstrzymuję powietrze. Widzę jak kostki moich dłoni przybierają blady kolor przez brak dopływu krwi. Ze strachem przyglądam się gniewnym, poranionym dłoniom jakby to one były odpowiedzialne za to wszystko. Ale wiem, że tak nie jest.

Wiem, że to moja wina.

Pytanie tylko co za ścierwo uwolniłem? Prawie mnie zabiło, a czułem, że to jeszcze nie koniec jej możliwości. Jakby w moim wnętrzu zamieszkał demon, pożerający i pustoszący wszystko wokół. Najgorsze w tym jest jednak to, że nie wiem nic. Nienawidzę poczucia niewiedzy. To ona sprawia, że człowiek staje się bezbronny.

Chwilami jednak to właśnie niewiedza jest lepsza od koszmarnej prawdy.

Pytania kłębią się w mojej głowie szukając ujścia, lub choćby odrobinę uwagi. Skąd się ''to'' wzięło? Jak silne jest '''to''? Czemu ''to'' siedzi akurat we mnie? I czemu do jasnej cholery tak pieką mnie plecy? Reszta ciała jakoś wyszła cało z tego piekła. Moja skóra powinna być przecież spalona na popiół, albo przynajmniej poparzona. Byłem w końcu w samym epicentrum tego pożaru, jak więc możliwe, że została mi tylko przeciągła blizna na lewym przedramieniu i te paskudne pieczenie pleców? Nawet podpalić się nie potrafię porządnie.

- Dobrze - rezygnuję z dalszych podstępów. - Jest pani pewnie świadoma, że między szkołą, a akademikami jest pewna luka w żywopłocie. Rośnie tam drzewo. Zawsze udaję się tam po lekcjach. Dzisiaj, jakimś cudem znalazła to miejsce także Allyss. Znalazła to chyba za dużo powiedziane, ona tam po prostu wpadła… W każdym razie próbowała mnie za coś przepraszać, ale ją zignorowałem, więc poszła.

Pamiętam tamtą komiczną scenę. Cisza, aż tu nagle głuche gruchnięcie i jakby nigdy nic połowa ciała Allyss wystaje z żywopłotu. Niedojda jakich mało. Jednak dalsze słowa przechodzą mi przez gardło jak brzytwy. Zwierzający się licealista, nie ma chyba nic bardziej żałosnego.

- Dopiero później zdałem sobie sprawę, że mogłem ją urazić i ogarnęła mnie wściekłość. Pobiegłem do domu i… w gniewie… zbiłem lustro…

Jednoznaczne spojrzenie dyrektorki mówi samo za siebie. Mimo, że to tragicznie i godne pożałowania, tym razem jednak mówię prawdę. Otwiera usta, lecz wyprzedzam jej pytanie dodając:

- Myślę, że jestem w pewnym sensie zobowiązany Allyss. Kilka lat temu ocaliła mi życie, choć nie ma nawet o tym pojęcia. Wobec tego czuję się za nią do pewnego stopnia odpowiedzialny.

Sam tak właściwie nie wiem skąd tak silne poczucie sumienia, ta dziewczyna wnerwia mnie do potęgi. Denerwuje mnie jej niezdarność, brak przewidywania konsekwencji, a najbardziej jej chęć bezinteresownej pomocy. Nie ma przecież zysku w pomocy obcej osobie, można się jedynie jeszcze bardziej pogrążyć. A jednak, jest w niej coś… co mnie intryguje. Coś co nie daje mi spokoju. Chęć dowiedzieć się czemu taka jest. Czemu uratowała mnie dzisiaj i dwa lata temu. Czemu jej obecność sprawia, że tracę pewność siebie i gubię słowa.

- To wszystko wyjaśnia. - odpowiada tonem, któremu wcale nie jest do śmiechu. - Najsilniejsze umiejętności pojawiają się u uczniów kiedy czują gniew i ból. Skaleczenie się odłamkiem szkła dodatkowo spotęgowało jej siłę, więc nic dziwnego, że nie mogłeś nad nią zapanować. Musisz nauczyć się kontroli. Jak wyjdziesz, pogadam z waszą trenerką. Na razie jesteś wolny. - mówi, wyjmując z kieszeni kluczyk i otwierając nim kajdanki.

Dyrektorka z rozwagą wpatruje się w sufit po czym wraca do zabawy metalowym, firmowym długopisem. Powoli wstaję, rozmasowując nadgarstki, na których zostały czerwone obręcze. Jednak ucieczkę z tego miejsca nadal uniemożliwiają mi żelazne drzwi. Nie wyjdę stąd póki ona o tym nie zadecyduje, a wzrok kobiety mówi, że jeszcze ze mną nie skończyła, więc chcąc nie chcąc zostaję.

- Ta dziewczyna jest dla ciebie ważna… - pytanie brzmi raczej jak stwierdzenie faktu, któremu natychmiast zaprzeczam.

- Nie, chodzi mi bardziej o to, że…

- Ale chcesz ją chronić. - urywa. – Hm… tylko, że będąc jedynie jej partnerem od misji niewiele wskórasz, a ja dostałam rozkaz z góry żeby przydzielić ci jakiegoś opiekuna… Nie sądzisz, że dziewczyna świetnie by się nadawała?

- Chwila! Allyss przecież…

- Już raz cię zatrzymała, więc może zrobić to po raz drugi. Wystarczy ją trochę podszkolić i będzie mogła ciebie nadzorować…

- Starczy! – mówię głośniej, hamując zabójczą lawinę słów.

Kobieta spogląda ze zniecierpliwieniem, niezadowolona, że musiała zaprzestać snucia swoich planów. Składam w myślach listę argumentów, zaczynając od najważniejszego i najsilniejszego z powodów:

- Allyss nie nadaje się, żeby sprawować nad kimś opiekę. Ona ledwo radzi sobie z własnymi sprawami a co dopiero z czyimiś. Poza tym jest roztargniona, nieodpowiedzialna, naiwna, bezmyślna - mógłbym tak wymieniać godzinami - jak ktoś taki ma mnie nadzorować?

Na ustach dyrektorki rozciąga się pobłażliwy, a zarazem niebezpieczny uśmiech. Jakby jej tok rozumowania był zbyt szybki dla zwykłych śmiertelników. Kładzie ręce na biurku, podpierając twarz łokciem. Z jej krwisto czerwonych ust wydostaje się niedostępny dla policjantów za lustrem szept.

- Mój drogi, to przecież oczywiste, że ona nie da rady cię powstrzymać. Masz w sobie za dużo siły, więc musiałabym przydzielić ci jakiegoś nauczyciela, który musiałby hamować rozwój twoich umiejętności. Żal patrzeć, jak tak potężna moc marnuje się przez jakieś tam rozkazy z góry. Jeśli naprawdę zależy ci na tej dziewczynie, to będziesz musiał nauczyć się samokontroli - mówi, jakby przez lata ustalała dopracowany z najdrobniejszymi szczegółami plan, który teraz wciela w życie. - Chciałabym poobserwować jak dalej potoczą się twoje losy, Shuu Hayagawo.

Dociera do mnie co ta kobieta ma zamiar zrobić. Mam zostać obiektem jej prywatnych testów i obserwacji, a Allyss ma być jedynie przykrywką, by mnie nie zatrzymywać. Jak bydło hodowane na rzeź. Mam ochotę jej przyłożyć, bez względu na to, że jest kobietą, bez względu na to, że jest naszą dyrektorką. Chcę poharatać jej tą przebiegłą mordę. Jak śmie nas tak perfidnie wykorzystywać. A co jeśli jej się coś stanie? Jeśli nie zapanuje nad swoją mocą? Co jeśli ją zabiję? Kolejne nazwisko do odhaczenia?

- Shuu, pomyśl logicznie. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu! Ty będziesz mógł jej pilnować i łazić za nią cały czas, pozbędziesz się wyrzutów sumienia. Ja natomiast nie będę musiała pozbywać się nauczyciela i oszczędzisz mi tym papierkowej roboty! Co w tym złego?

W czerwonych, podstępnych oczach (oku) lśni podniecenie i ekscytacja. Wygląda jak dziecko, które po latach bawienia się szmatkami, w końcu dostało prawdziwego pluszaka. Wszystko jest częścią jej planu, który jest z pewnością bardziej złożony i przebiegły niż mówi. Czyżby czający się w jej oczach wąż przejął także serce i rozum, wyżerając wszystkie ludzkie wartości.

- A co jeśli odmówię?

Iskra wesołości i ekscytacji gaśnie, dając miejsce zdziwieniu. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Lecz ku mojemu zaskoczeniu, po chwili na jej twarzy z powrotem rozciąga się ten paskudny uśmiech.

- Jeśli nie będziesz chciał współpracować, zostaniesz zamknięty w jakimś ośrodku karnym za spowodowanie pożaru i do końca swych dni będziesz wypominał sobie jak bardzo skrzywdziłeś tak ważną dla siebie osobę. Daję ci szansę żebyś sobie wybaczył, żebyś był przy niej i nie dopuścił by stała się jej krzywda. To jest od dzisiaj twój obowiązek.

Ma rację. Do jasnej cholery ma rację. I wie o tym doskonale, bo perfidnie to wykorzystuje. Nie mam wyboru, od początku nie miałem.

- Chciałbyś ją teraz zobaczyć? Przy okazji poinformuję ją, że ma nowego pieska do obrony. - mówi, machając kluczykami w powietrzu.

Mimo, że kajdanki zostały już zdjęte, tak naprawdę już nigdy nie będę wolny. Niczym pies na łańcuchu, będę musiał ją chronić, zajmować się nią i być przy niej. Ciąży na mnie odpowiedzialność, teraz gdy mam się nią zajmować nigdy nie pozbędę się wyrzutów sumienia. Wystarczy, że na nią spojrzę. Ujrzę jej bladą jak ściana twarz i poparzone ręce. Dotknę jej delikatnej skóry.

I wszystko wróci.

niedziela, 30 listopada 2014

My Breath - Rozdzial XIV

Siemka kociaki! Wita was Alka - informatyk! Czyli przygody z cyklu ''Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo''. I wiem, ze jestem debilem, bo pewnie każdy głupi potrafiłby to zrobić w kilka minut, ale ja jak już pewnie zauważyliście jestem niepełnosprytna więc przez dobrą godzinę szukałam jak zrobić taki myk, żeby My Breath pojawił się się w wyszukiwarce. Ale dałam radę! Czuję się teraz jakbym zgrała internet na dyskietkę! Wystarczy teraz, że wpiszecie w Google ''My Breath - opowiadania fantasy''! Mam nadzieję, że to ułatwi wam dostęp i podniesie oglądalność! :D Dzisiaj rozdział z perspektywy Shuji, bo Allyss - pierdoła w szpitalu leży, a nasz Hayagawa ma problemy z prawem (stary, znowu?). Mam nadzieję, że nie obrazicie się, bo te wszystkie rozdziały to chyba w czasie przesunęłam (miały być w weekendy dodawane a tu dupa blada), ale wyszło, że jest ich więcej a ja muszę spiąć poślady bo zaraz mi się zapasy skończą! Dobra, koniec pierdzielenia. Proszę o komentarze, hejty i co wam jeszcze do głów po przychodzi! Miłego czytania!

MY BREATH

ROZDZIAŁ XIV

(SHUU)


Otaczają mnie cztery nagie, szare ściany, które zdążyły zaprzyjaźnić się już na dobre z brudem i wilgocią. Nudne, zapuszczone pomieszczenie przygniata swoją prostotą. Na niczym nie można zatrzymać wzroku, a wystrój dorównuje starym przedwojennym piwnicom, choć i w takich znaleźć by można było choć skrawek rozerwanej tapety czy popsute części mebli. Tutaj jednak nikt nie postarał się by nadać jakiekolwiek walory estetyczne, bo i po co? Znajdujące się w tym pokoju osoby nie są warte nawet świeżego powietrza. Opieram łokieć o małe, metalowe biurko powoli zachodzące rdzą. Ciekawe ile historii zabójstw słyszało i ile winnych osądziło w swoim życiu. Wyrok śmierci, ułaskawienie, nie ma znaczenia i tak wszystko tu jest zepsute do cna. Ale czy ktoś taki jak ja ma prawo wypowiadać się na ten temat? Sam już dawno zostałem przeżuty i wypluty przez tutejszy system i ludzi. Coraz trudniej jest mi odróżnić dobro od zła, więc na jakiej podstawie mam zabierać głos? I tak nikt go nie wysłucha.

Podnoszę głowę. Naprzeciw mnie wisi wielkie lustro weneckie, za którym ukrywają się pewnie uważnie obserwujący mnie policjanci. A może nie policjanci? Może to jacyś wysocy członkowie rady z Komitetu Bezpieczeństwa zastanawiający się co zrobić z kolejnym nadzwyczajnym przypadkiem? Ha, nadzwyczajnym. O ironio, ta szkoła powstała, by izolować wszystkich, którzy urodzili się z nadludzkimi zdolnościami, więc czemu są tak zdziwieni?

To co się zdarzyło wtedy w domu widzę jak przez mgłę. Zaraz po tym jak Allyss zniknęła za żywopłotem zdałem sobie sprawę co tak właściwie zrobiłem. Kompletnie zlałem dziewczynę, która ocaliła mi życie i nawet nie zdałem sobie z tego sprawy. Gorszej sytuacji nie mogłem sobie zafundować, tym bardziej że to ona przyszła mnie przeprosić. Ochota rozwalenia czegoś wzięła nade mną górę. Wziąłem rzeczy, pobiegłem do pokoju i jedyne co pamiętam to to, że uderzyłem z całą siłą w lustro.

Potem był już tylko ogień.

Czułem jakby całe moje ciało płonęło żywcem. Ogień, płomienie, żar i gorąc. Błagałem by ból się już skończył, by ogień wypalił moje organy i pozwolił mi umrzeć. Lecz śmierć nie przychodziła. To były najgorsze katusze jakie w życiu doświadczyłem, w dodatku zdawały się nie mieć końca. Byłem w jakimś amoku i jedyną rzeczą jaką słyszałem był głos.

Jej głos.

Stała tam pośród płomieni wdychając zabójcze opary dymu. Nie widziałem jej dokładnie, ale jestem w stu procentach pewny, że to była ona. Chyba krzyczałem żeby sobie poszła, ale zamiast tego wypowiedziała jakieś słowa. Nie mogę sobie ich przypomnieć. W każdym razie, właśnie wtedy poczułem jak ból się ulatnia. Nie wiem nawet kiedy znalazła się tak blisko. Tuż przy mnie. Była osłabiona. Musiałem ją stamtąd wyciągnąć, ale tak bardzo bałem się jej dotknąć. Myślałem, że zrobię jej krzywdę. Że stłucze się tak porcelanowa filiżanka gdy tylko ujmę ją w dłonie.

Zaryzykowałem jednak i wziąłem ją na ręce. Rzeczywiście zdawała się tak krucha, że gdybym ją upuścił pewnie złamała by się na pół. Pamiętam, że była cała czerwona i kaszlała tak strasznie jakby miała zaraz zejść z tego świata. Jak najszybciej więc wyszedłem z nią z tamtego budynku. Gdy tylko znaleźliśmy się na świeżym powietrzu ktoś natychmiast mi ją zabrał. Poczułem jakbym utracił coś tak ważnego, miałem w sercu taką pustkę, a w głowie tak niewyobrażalną wściekłość, że poczułem, jak cały ogień wraca i znowu zaczyna się we mnie tlić. Jakiś mężczyzna w skafandrze próbował się mnie uspokoić, ale zamiast go wysłuchać, pod wpływem złości chyba mu przywaliłem. I to dość poważnie, bo padł na ziemię z cieknącą z nosa krwią. Zostałem zakuty w kajdanki i poczułem dziwne ukłucie w ramieniu. W strzykawce znajdował się pewnie jakiś lek uspokajający, bo chwilę później się zaznałem takiego zmęczenia, że nie pamiętam właściwie jak się tu znalazłem. Wiem jednak, że siedzę tu już od 27 minut, czekając chyba, aż ktoś w końcu zdecyduje się włożyć mi kulkę w łeb.

Tak właściwie, to nie mają pewności kto jest sprawcą tego zamieszania. Równie dobrze ktoś mógł podłożyć ogień pod dom, a ja kompletnie przypadkiem byłem wtedy w pokoju. To jednak nie wyjaśnia czemu moje ciało tak zareagowało na ogień. Sam właściwie nie wiem co się tam stało. A to, że nic w tej sprawie nie wiem jest pewnie najlepszym dowodem na moją winę.

Słyszę ciche skrzypienie, a ściana po mojej lewej stronie rozsuwa się tworząc wąskie przejście. Do pokoju wchodzi nie kto inny, jak nasza dyrektorka. Ręką oddelegowuje dwóch mężczyzn w białych oficerskich mundurach. Kobieta siada na krześle po drugiej stronie biurka, powoli wyjmując z kieszeni długopis i drapie się nim mało inteligentnie po głowie. Milczy. Wpatruje się we mnie, lecz nie potrafię odczytać jej intencji. Nie jest ani załamana, ani zbytnio przejęta. Jakby wszystko co tu się dzieje były tylko częścią jej standardowego planu dnia.

- Co się stało z Allyss? - pytam, a mój zachrypnięty głos odbija się po pomieszczeniu.

Nie dostaję jednak odpowiedzi. Cisza. Kompletnie nic. W końcu to tylko kolejny dzieciak, który ma problemy z okiełznaniem swojej mocy. Normalka. Mija kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund zanim w końcu raczy się odezwać.

- Opisz mi co dokładnie się stało zanim postanowiłeś spalić mi budynek - odpowiada władczo, bujając się na krześle.

- Co się stało z Allyss? - ponawiam pytanie.

Po jej twarzy przebiega cień zniecierpliwienia. Zaczyna coraz prędzej obracać w reku długopis. Przykro mi, ale trafiła pani na uparty egzemplarz.

- Opisz mi co działo się…

- Nie będę odpowiadać na pani pytania dopóki nie powie mi pani co się stało z Allyss.

Mierzy mnie spojrzeniem. Mógłbym powiedzieć, że delikatnie podniosły się jej kąciki ust a oczy zabłysły z ciekawości. Przestaje się bujać, opierając dłonie na biurku i nachylając się niebezpiecznie blisko. Widzę czarny pasek przewiązany przez jej głowę. Nosi opaskę zasłaniające jej prawe oko. Straciła je w walce? Zastanawiające. Jednak nawet bez niego, jest pewnie równie niebezpieczna. Skąd to wiem? Tacy ludzie posiadają swoją aurę. Władczą, groźną, z dala widać, że są niebezpieczni. Z ich oczu zawsze bucha pewność siebie i doświadczenie, które samo z siebie pokazuje ile ciężkich walk przeżyli. Nie pozostaję jej dłużny. Trochę różnie się od reszty rozpuszczonych bachorów z jedynki.

- Widzę, że bardzo zależy ci na odpowiedzi - mówi, spoglądając gdzieś w dal i próbując coś sobie przypomnieć. - Allyss Iwahara, tak? Leży teraz w szpitalu. Nawdychała się mnóstwa dymu, dobrze, że ją stamtąd wyniosłeś, bo jeszcze chwilę, a by się udusiła.

Wbijam paznokcie w skórę. Jasna cholera. Przecież ta idiotka mogła zginąć. Nie zauważyła ognia? Bez przesady... Nawet zwierzęta nie są tak głupie.

- Jak ona się tam znalazła? - pytam, siląc się na opanowany ton.

Brwi dyrektorki podnoszą się lekko, a na jej twarzy maluje się zdziwienie.

- To ty nie wiesz? Przecież pobiegła tam by cię ratować. Straż próbowała ją powstrzymać, ale jakoś im się wyrwała. Naprawdę ciekawy z niej egzemplarz…

Stróżka krwi powoli skapuje na biurko. Zaciskam mocno powieki. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10. Nie pomaga. Coraz cieplej. Czuję powoli wypełniającą mnie wściekłość, czy ona ma coś nie tak z głową?! Kto normalny wbiega do palącego się budynku? Nie dość, że sama ledwo radzi sobie ze sobą, to jeszcze jej odbija, żeby ratować innych. Tak samo jak pierwszego dnia treningu. Robi zadanie za obcego typa, choć sama prawie zdycha. Zero instynktu samozachowawczego. Zero przewidywania konsekwencji. Z inteligencją też ma jakieś problemy, bo kto normalny, do kurwy nędzy, robi coś takiego?

- A więc, teraz ty dotrzymasz swojej części umowy. Opisz mi co dokładnie robiłeś, zanim wybuchł pożar.

Spoglądam jej w oczy. Dla niej stan fizyczny uczniów to w końcu tylko suche informacje zawarte na bezwartościowych papierach. Kolejne nazwisko do skreślenia i kolejne zwolnione miejsce w pokoju.

- Wróciłem do pokoju późnym popołudniem. Poszedłem do łazienki się przebrać, ale poślizgnąłem się na posadzce i zbiłem łokciem lustro. Potem już nic nie pamiętam.

Cisza. Kobieta przekłada nogę na nogę i zapisuje coś na wyjętej z kieszeni kartce. Niezgrabne pismo idealnie odwzorowuje jej chaotyczny charakter.

- Powiedz teraz wszystkie te zdarzenia od tyłu - oświadcza beznamiętnie.

Od tyłu? Podnoszę pytająco brew, nie rozumiejąc pytania. Kompletnie zbiła mnie z tropu.

- Dobrze słyszysz. Nie mam żadnych powodów by ci ufać, tym bardziej, że teraz będziesz chciał się za wszelką cenę oczyścić z zarzutów.

Czytałem kiedyś o sztuczkach, których używają wykrywacze kłamstw. Jeśli wydaje się nam, że przesłuchiwany kłamie, wystarczy kazać mu powiedzieć całą historię od tyłu. Powie wszystko płynnie - prawda, będzie się zacinał - fałsz. Niezła jest. Pewnie za młodu była jakąś tajną agentką, a może nadal nią jest? (dop. kor.: tajny agent? >.>)

- Zbiłem łokciem lustro, poślizgnąłem się, poszedłem do łazienki się przebrać. Wróciłem do pokoju około 17.

Wszystko dobrze. Chyba powiedziałem to dość płynnie, jednak zimne, czerwone oczy patrzą się na mnie niewzruszone. Chyba tego nie kupiła.

- Chłopcze, mamy 99% pewności, że to ty byłeś źródłem tego pożaru. Jednak wasze umiejętności nie przebudzają się od tak. Są adekwatne do odczuwanych przez was emocji i charakteru.

Spoglądam na posiniaczone, brudne od krwi dłonie. To one są odpowiedzialne za całe to gówno. Mogłem spalić całą tą szkołę.

Mogłem spalić ją.

czwartek, 20 listopada 2014

My Breath - Rozdzial XIII

Oki! Rozdział wcześniej, bo doczekać się nie mogłam. Nareszcie, kurczaki moje, na dobre rozpoczął się rok szkolny w naszej Kuroi Hebi no Akademi! No bo co to za semestr bez żadnego pożaru? Do tej sytuacji zainspirował mnie 'wypadek', który miał ostatnio miejsce w mojej kuchni... (ale o tym opowiem kiedy indziej (dop. kor.: czy ja o czymś nie wiem?)) A więc, po ostatnim rozdziale zadajecie sobie pewnie mnóstwo pytań. Jaki pożar? Co go spowodowało? Jakiego koloru gacie nosi Hiroshi? Co się stanie z Allyss? Jak głupia i bezmyślna okaże się główna bohaterka? (Chociaż pomiaru głupoty Allyss, nie idzie zmierzyć w żadnych dostępnych nam miarach, więc lepiej nie próbować.) Dowiecie się już w tym rozdziale!

PS: Hanka prosiła mnie o zgodę, by zamieścić jakąś dodatkową notkę, jakby coś pisała o gaciach Hirosha to nie wierzcie jej, po Hiroshi nosi tylko szare bokserki (gdyby żyli w normalnym kraju to pewnie od Calvina Kleina :P).

Tu Hanka, nie wiem jak wy, ale ja cieszę się, że fabuła rusza! Alciu, nie wiem jakie gacie nosi Hirosh, nie podglądam go (w przeciwieństwie do ciebie ;w;). Nie przedłużam, czytajcie! <3 //Han

MY BREATH

ROZDZIAŁ XIII

(ALLYSS)


- Ten… mały dom na brzegu… płonie…

Zdyszany głos chłopaka odbija się echem po mojej czaszce. Pożar. Wybuchł pożar. Gdzieś niedaleko, na naszym osiedlu.

- Ktoś zadzwonił po straż? - pyta Hana, lecz nie słyszę już odpowiedzi.

Biegnę.

Nogi same mnie niosą. Nie wiem czemu się mnie nie słuchają. Czemu gnają bez mojej zgody gdzieś, gdzie czeka niebezpieczeństwo. Stójcie! Nieśmiała myśl stara się mi przywrócić zdrowy rozsądek. Nic z tego, nie potrafię się zatrzymać.

Wybiegam na świeże powietrze ignorując nawołujące mnie głosy. Trawa jest mokra. M o k r a. Deszcz i wilgoć powinny ugasić ogień. Czemu więc widzę ten straszny widok? Pożar musiał wybuchnąć w środku… Już z oddali widać wielkie skupisko dziwnie złotych płomieni. Ten kolor mocno z czymś mi się kojarzy. Aż za mocno...

Nie wiem kiedy znajduję się tuż przy domu. Nie pamiętam drogi, ani czasu, jakbym teleportowała się z miejsca na miejsce. Podnoszę głowę. Języki ognia powoli pochłaniają drewniany budynek, w którym mogą być nadal żywi ludzie. Może ktoś nadal siedzi w którymś pokoju, a płonące belki zagradzają mu jedyną drogę ratunku?

Chwila… Ten ogień jest inny, zbyt agresywny i mocny by mógł powstać przypadkiem. Gdzie są nauczyciele? Gdzie jest ktokolwiek kto mógłby pomóc?! Czemu nikt nie gasi pożaru? Staję wśród tłumu gapiów, który nie reaguje. Niczym.

Nie jestem od nich lepsza.

Mija mnie kilku ubranych na żółto-czarno ludzi. To śmieszne, że dopiero teraz to zauważyłam, ale wyglądają zupełnie jak pszczoły. Z założonym od stóp do szyi kombinezonem i kaskiem tłoczą się wokół palącego domu. Malutkie owady bezsensownie próbujące ocalić ul. Zabawne.

- Ktoś jest w środku? - dobiegają mnie czyjeś głosy, niewyraźne, gdzieś z tyłu czaszki.

- Drugie klasy mają jeszcze zajęcia, został tam tylko jakiś pierwszoroczniak…

Dopiero teraz słyszę krzyk. Gdzieś w głębi płonącego domu. Nie. To nie może być…

Biegnę. Biegnę mimo zakazów. Biegnę mimo próbujących mnie zatrzymać ludzi. Któraś z pszczół łapie mnie za rękaw, lecz zamiast się zatrzymać, zostawiam za sobą swój sweter. Otwieram drzwi, ledwo unikając spadającej mi na głowę żarzącej się belki.

Ciepło.

Złote płomienie pożerają ściany, sufit i posadzkę wokół mnie. Wszystkie te piękne meble, którymi zachwycałam się jeszcze kilka dni temu, płoną sobie teraz, jakby były z papieru. Po raz kolejny słyszę pełen bólu i gniewu krzyk. Nie mam już wątpliwości. Ten głos może należeć tylko do jednej osoby. Shuu gdzieś tam jest. I cierpi.

Biegnę korytarzem kierując się tylko jego rozpaczliwym głosem. * Muszę go znaleźć. Muszę go stąd wyciągnąć. Serce bije mi zbyt szybko. Zbyt szybko… Zaraz wypadnie…

Wbiegam schodami na górę. Moja skóra… piecze. Widzę jak na wątłym ramieniu pojawia się czerwona plama. * Boli. Wydaję z siebie cichy syk. Nie mogę zwracać na to uwagi. Nie teraz.

Przed oczami staje mi scena z tandetnego filmu akcji. Główny bohater musi uciec z walącego się domu i uniknąć śmierci w płomieniach. * Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że mogę umrzeć. Nie mam żadnego kaskadera, który mógłby wykonać za mnie niebezpieczny skok. Wystarczy, że spadnie na mnie jakaś belka, potknę się i wpadnę w płomienie. Sytuacja wydaje się tak zabawna i nierealna, że mam ochotę się roześmiać. Stanąć i zwijać się ze śmiechu. Moje życie wisi na włosku… Albo może na grubym warkoczu, który jakimś cudem jeszcze mi się nie podpalił/ Przebiegam obok płonącej komody, a raczej czegoś co kiedyś było komodą.

Gorąco.

Dobiegam na piętro, nie widzę ścian, nie widzę prawie nic poza wielką ścianą ognia wokół mnie. Słyszę krzyk, a przed oczami ukazuje mi się najstraszniejszy z wszystkich widoków.

Widok płonącego ciała.

Płomienie powoli pożerają jego ciało skazując chłopaka na potworne tortury, z których nikt nie potrafi mu pomóc. Nie potrafię znaleźć żadnego przymiotnika oddającego grozę tej sytuacji. Wszystkie słowa wyleciały mi z głowy wraz ze zdrowym rozsądkiem, jeszcze przed wbiegnięciem tutaj. Nie chcę żeby cierpiał, chcę przejąć ten ból na siebie. Chcę go od tego uwolnić. Biorę głęboki oddech, a do moich płuc dostają się kłęby dymu. Dostaję ataku kaszlu.

- Shuu! - z mojego gardła wydobywa się słaby lament.

Żywa pochodnia odwraca się w moją stronę, miażdżąc mnie wściekłym spojrzeniem, pod którym uginam się w kolanach. Złowrogi gniew nie dorównuje jednak lęku i grozie w jego oczach. Skóra na jego twarzy lekko się żarzy, lecz nie płonie. Jakby płomienie bały się jego obecności.

- Odejdź. - wydaje krótkie, nieznoszące sprzeciwu polecenie.

- Nie.

Chłopak zdąża posłać mi tylko pełne nienawiści spojrzenie po czym upada na kolana, podtrzymując się jedynie na rękach. Nie mam zamiaru się jego słuchać. On cierpi. Potrzebuje pomocy. Mojej pomocy. Chociaż nie wiem jak mogę mu ją przynieść.

Shuu zaciska dłonie w pięści, a ogień zagęszcza się, sprawiając, że w pomieszczeniu robi się jeszcze goręcej. Chowam twarz w ramieniu, by choć na chwilę uniknąć kontaktu z żarem.

- ODEJDŹ BO ZROBIĘ CI KRZYWDĘ!

To dziwne, nie boję się jego krzyku. Boję się co może się stać jeśli go nie posłucham. Ale perspektywa ucieczki stąd z nim czy bez niego nie wydaje się zbytnio kolorowa.

- Nie! Nie ruszam się nigdzie bez ciebie!- nagły przypływ odwagi wstrząsa moim ciałem, czuję gniew, który mogę wyrazić tylko krzykiem.- Nie zostawię cię tu, idioto! Wychodzimy razem, albo wcale!

Czuję jak słowa rozbrzmiewają jeszcze przez chwilę po mojej czaszce. Chłopak podnosi głowę. A jego oczy... łagodnieją. Nabierają dawnego koloru tracąc swoją dawną agresję. Dzieje się coś niesamowitego. Ciało Shuu z wolna przestaje płonąć, a ogień wokół nas… ustaje. Nie całkowicie, ale… uspokaja się…

Wycieńczony chłopak ledwo zachowuje równowagę. Podbiegam do niego, choć jestem świadoma, że w każdej chwili pokój na powrót może zamienić się w piekło, a ja tym razem będę w samym jego centrum. Klękam naprzeciw ujmując jego twarz w dłonie.

- Shuu! Słyszysz mnie? - wykasłuję.

Nie odpowiada. Jednak jego oczy wpatrują się we mnie ze zdziwieniem, niespokojne, jak oczy szczutego zwierzęcia. Staram się uśmiechnąć, lecz rany od poparzeń postanawiają zwrócić na siebie uwagę. Moją twarz wykrzywia grymas bólu, ale staram się nie dać tego po sobie poznać.

Atak kaszlu nasila się wraz z ilością wdychanego przeze mnie dymu. Muszę zamknąć oczy, by chociaż im oszczędzić bólu. Zwijam się w kłębek, lecz zaraz po tym czuję coś dziwnego. Niezwykłego i zapierającego dech w piersi. Czuję na sobie dotyk dłoni…j e g o dłoni na m o i m ciele. On mnie przytula.

- Przepraszam. - cichy, ochrypły, pewnie nie do końca świadomy szept wydziera się z sinych ust chłopaka.

Wstrzymuję oddech. Na powrót otwieram szeroko oczy, by sprawdzić czy na pewno się nie mylę. Mocne ramiona oplatają mnie w pasie przyprawiając o dreszcze na całym ciele. Właśnie obejmuje mnie najniebezpieczniejsza osoba, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia, i która na dodatek podpaliła ten dom o mało mnie nie zabijając. Jednak gdy tak na niego patrzę, wygląda kompletnie niegroźnie. Całkowicie bezbronnie. Jak małe dziecko tulące się do matki. Przytulam jego głowę do piersi.

Czuję się jakbym głaskała lwa.

Zapomniałam, że nawet samotnicy czują się czasami samotni.

Atak kaszlu wstrząsa moim ciałem. Duszę się. Tracę ostrość, a cały pokój rozmazuje się i miesza jednocześnie. Pomocy! Pragnę krzyczeć, lecz nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa. Tracę oddech. Czuję tylko, jak odrywam się od ziemi. Ktoś mnie niesie.

Zasłaniam usta dłońmi starając się powstrzymać dym wlatujący do moich dróg oddechowych. Zamykam oczy. Nadal czuję gorąc, lecz tym razem nie potrafię rozróżnić czy nie bije on przypadkiem od ciała Shuu. Po kilku długich, okropnych chwilach, w końcu łapię w płuca świeże powietrze. Z ulgą biorę kilka, głębokich wdechów. Jesteśmy na zewnątrz.

Nagle zostaję przechwycona przez kogoś innego i postawiona na ziemi. Kilkanaście razy słyszę pytanie jak się czuję. Kilkadziesiąt razy pszczoły oglądają moje ciało, patrząc czy nic sobie nie zrobiłam. Kilkaset razy odtwarzam w pamięci wszystkie zdarzenia. Spoglądam oniemiała po twarzach ukrytych za maskami potakując bezmyślnie. Czuję przeciągły ból głowy, ale gdzieś dalej. Pszczoły zaczynają opatrywać mi ramię kładąc na nie jakąś dziwną substancje. Miód tak nie pachnie… Uśmiecham się nieświadoma co się wokół mnie dzieje. W końcu przestaję ich słyszeć. Przestaję słyszeć cokolwiek. Nie dociera do mnie żaden dźwięk, ale ta cisza wywołuje u mnie jeszcze gorszy ból głowy. Odwracam się.

Shuu stoi chyba wśród innych pszczół..

Chyba ktoś zakuwa go w kajdanki.

Chyba coś mówi, ale nie słyszę żadnego słowa.

Chyba mówi coś do mnie.

Chyba mdleję.

sobota, 15 listopada 2014

My Breath - Rozdzial XII

Dobry! Jestem dzisiaj w wyśmienitym humorze, bo (dam dam dam daaaam) nareszcie start z głównym wątkiem. Znaczy się... w następnym rozdziale, bo dzisiaj tylko zalążek, ale i tak!~ Aż zdań poprawnie zbudować nie umiem. Ostatnio miałam okropnego lenia i nie mogłam się zmotywować do pisania, ale na szczęście piszę te rozdziały z wyprzedzeniem (w wordzie mam już chyba 20, a w głowie 50 :P). Mam nadzieję, że wam się spodoba! Gorąco zapraszam do czytania, komentowania i hejtowania!

MY BREATH

ROZDZIAŁ XII

(ALLYSS)

- Emm…- mruczę pod nosem.

Co on tu, do jasnej Anielki robi? Ja wpadłam tu przez przypadek, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś taki jak Shuu po prostu postanowił szukać dziury w żywopłocie… To pewnie tutaj chował się przez ten cały czas kiedy go szukałam. To przecież całkiem normalne miejsce spotkań! Czuję jak wyrzuty sumienia dają mi w twarz. On przecież nie ma tutaj żadnych znajomych, ani przyjaciół, bo każdy się go boi. Musi być naprawdę samotny.

Ale skoro ja też się tu znalazłam, to mogę z całą pewnością stwierdzić, że los robi sobie ze mnie jaja. W sumie na jedno wychodzi. Raz kozie śmierć.

- Przepraszam! - opuszczam głowę, zamykając z całej siły oczy, to było skrajnie bezmyślne!

- Aha… - obdarowuje mnie przelotnym spojrzeniem i wraca do czytania książki, którą tu ze sobą przyniósł.

Zagryzam wargę, zaciskając dłonie w pięści. Nawet nie wiesz za co cię przepraszam, ciulu! Chociaż z drugiej strony, ja też za bardzo nie wiem. Według pierwotnego zamysłu, miałam wyrecytować regułkę, znieść wszystkie wredne komentarze i się zwinąć, ale masz ci los, przypomnieć sobie przemowy nie mogę. No to lecimy spontanem...

- Przepraszam cię, że zostałeś zmuszony do współpracy ze mną na misjach! Naprawdę mi przykro, ale nie jestem w stanie dotrzymać ci kroku. Będę dla ciebie tylko utrapieniem i możesz mnie nienawidzić, ale wybacz mi, proszę! - wymawiam niewyraźnie z prędkością światła, na dodatek kilkukrotnie wykonując przy tym sztywny, pokorny ukłon.

Jeśli zrozumiał cokolwiek z mojej wypowiedzi, to chyba nie jest tym zbytnio zaskoczony. Patrzy się na mnie z… ciekawością? Nie… on patrzy się na mnie po prostu jak na idiotkę. W sumie nie dziwię się mu. Czytasz sobie spokojnie książkę, a tu nagle jakaś dziewczyna wychodzi z żywopłotu i zaczyna coś z przejęciem bełkotać.

- Mówiłem ci kiedyś, że cię nienawidzę? - pyta kompletnie zwyczajnym tonem.

- Ym… nie… - spoglądam na niego, trochę zbita z tropu.

- No właśnie. - wypowiada powoli jak do dziecka.

Zatyka mnie. Nic się nie stało. Nie jest zły, po prostu mu to w i s i. A potem będzie ratowanie Allyss, bo się w szafie zamknęła, albo pistolet na wodę jej się zaciął. Już wolałabym, żeby nawrzeszczał na mnie teraz i uważał na przyszłość, niż żeby w praniu wyszło jaką pierdołą jestem.

Shuu wraca do książki na powrót zamieniając się w kamienny, bezduszny, przepiękny posąg greckiego boga. Mogłabym się w niego wpatrywać cały czas. Na kruczoczarne włosy, na których błyszczą pojedyncze kropelki deszczu. Na złote oczy z uwagą lustrujące strony starej. grubej książki, tak jakby robił to całą duszą. Na sine usta wypowiadające niesłyszalne dla mnie słowa. Dopiero po kilku chwilach zdaję sobie sprawę, że są kierowane do mnie.

- Ile jeszcze czasu masz zamiar tak tam stać? - powtarza oschle.

Chłód. Zimno jakiego nie doświadczyłam nawet w najsurowszą zimę. Ostre kawałki odłamków lodu ranią moją skórę, sprowadzając mnie na ziemię.

Boli.

Odbiera mi mowę.

Nawet nie zauważyłam kiedy przestało padać.

Robię kilka kroków do tyłu, zastanawiając się co sensownego mogłabym w tej chwili powiedzieć, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

- To… do... zobaczenia… - mówię ledwo słyszalnie.

Mruczy coś na odczepne nie zwracając na mnie większej uwagi. Wycofuję się i przechodzę przez domniemaną dziurę w płocie z powrotem do reszty świata. Chcę się stąd wydostać jak najszybciej, więc biegnę. Wracam do pokoju cała mokra, lecz otwierając drzwi dobiega mnie przenikliwy dźwięk szarpanych strun gitary. Wchodzę w głąb pokoju i widzę trzymającą instrument w ręku, Hankę.

Czekam aż skończy, wsłuchując się w charakterystyczne dla nowych, trochę za mocno nastrojonych strun gitary. W połowie melodii jednak niespodziewanie kończy, odkładając gitarę jak śmiecia na łóżku.

- H-Hej! Czemu przerwałaś? Tak ładnie ci szło.

Dziewczyna dopiero teraz mnie zauważa, automatycznie się uśmiechając.

- Cześć! Chodzi o gitarę? Aaa, znudziła mi się, nic więcej nie mogę na niej zagrać.

- Co? Jak to?

- No bo większości piosenek moich ulubionych zespołów nie da się zagrać na gitarze klasycznej.. Potrzebna by mi była elektryczna, albo perkusja…

Jestem zaskoczona, a nawet też lekko zdenerwowana. Hana dostała na urodziny gitarę, której nie będzie używać, a ktoś taki jaki ja odkładał na ten przecudny instrument przez kilka lat, a i tak stać mnie było na tani, używany egzemplarz. Głupio mi się przyznać, ale jestem zazdrosna.

- Ach, w takim razie… będziesz pewnie zbierać na inny instrument, co nie?

- Po co? Moi rodzice mają sieć sklepów muzycznych. Wystarczy, że wyślę im list z zamówieniem.

Jak to własny sklep muzyczny? Może w ogóle, własna sieć kosmetyków, albo linie lotnicze. Jak się bawić to się bawić, nie?

- Rany... A tak właściwie, to jakich zespołów słuchasz, skoro potrzebna ci gitara elektryczna?

- Hmn… Najczęściej to Kurai Hikari, mają genialnego perkusistę! Ojciec załatwił mi z nim lekcje.

- Totalnie! Ich wokalista Josuke Hanari ma genialny głos! Wiedziałaś, że sami piszą teksty?

Bogaci to mają świetne życie. Yasei no Uma to obecnie jeden z najpopularniejszych zespołów, a ta szczęściara będzie miała lekcje z najlepszym perkusistą pod słońcem.. To tak jak spełnienie marzeń, niemożliwe dla takich ludzi jak ja.

Wypytuję się jej o przeróżne rzeczy dotyczące tego zespołu, a Hana odpowiada mi wszystko z takimi dokładnymi szczegółami, jakby mieszkała razem z nimi. Obiecuje mi też, że gdy ją odwiedzę w jej domu, załatwi mi spotkanie z nimi.

Tak… Jeśli ją odwiedzę…

Mieszkam w drugiej, tej średnio bogatej strefie, poświęconej rodzinom zwykłych pracowników, lub właścicieli jakichś małych przedsiębiorstw. Podczas gdy w pierwszej mieszkają zamożni właściciele ogromnych firm i wysoko ustawieni politycy z zapewnioną dostatkiem przyszłością, do trzeciej upchano bezrobotną i najuboższą część społeczeństwa. Prawo zakazuje obywatelom z niższych stref przechodzić do tych wyższych, a jeśli nawet, odbywa się to za specjalnym pozwoleniem. Jedynym wyjściem, jest uzyskanie karty gościa, którą mogą podarować ci z góry. Jednak potrzeba sporo zachodu, żeby coś takiego zrobić.

W pewnym momencie do pokoju wchodzi Yusuko, która nie szczędzi sobie nabijania się z tego, że musiałam zostać po lekcjach.

- A ja myślałam, że Allyss to taki nasz aniołek, a tu proszę…- czochra mi włosy zaczepnie.

Robię minę typu ‘’ Ja? Niegrzeczna? Niemożliwe!’’ i siadam opierając się plecami o ramę łóżka. Dzisiaj odwaliłam kawał dobrej roboty i patrzcie! Jestem nadal w jednym kawałku. Co prawda w lekkim szoku, ale przynajmniej cała.

- Tak właściwie, to co chcieliście z nami obgadać?- miała mi w końcu o czymś powiedzieć.

- A no tak! A więc… Dam dam dam daaaam - robi teatralną przerwę - jutro zabieramy się z całą ekipą!

Myśląc o ekipie, Yusuko ma pewnie na myśli Hankę, mnie, Reiko, Hiroshiego, bliźniaków i obowiązkowo Shino, do którego zdaje mi się, czuje coś więcej, ale cii… to sekret. Może wyciągnie też Akirę, lub jakąś dziewczynę z klasy. Na pewno będziemy się świetnie bawić!

- Uuu, to super, a gdzie idziemy?

- Yyy… No tego… dokładnie nie przemyśleliśmy, ale myślimy żeby…

Słyszymy trzask drzwi uderzanych o ścianę naszego pokoju. Zza rogu wybiega zdyszany Hiroshi. Kogo innego się spodziewałam? Hana już podwija rękawy, by po raz kolejny przedstawić mu podstawy kultury osobistej i prywatności, lecz uniesiona w górze dłoń chłopaka skutecznie ją powstrzymuje. Hiroshi dyszy zbierając oddech, żeby przekazać nam widocznie ważną informacje.

- Pożar… Wybuchł… pożar…

wtorek, 11 listopada 2014

My Breath - Rozdzial XI


Witam, po dłuższej przerwie :D Już 11 rozdział, a fabuła nawet jeszcze nie idzie w dobrym kierunku. Jak tak dalej pójdzie to szybciej wyjdę za mąż niż skończę My Breath'a :P (dop. kor.: kto by cię chciał '3') Dzisiejszy, przepełniony ironią i wymyślonymi przeze mnie słowami rozdział w sumie nic nie wnosi, lecz jest początkiem czegoś bardzo ważnego. Postaram się dodać kolejny już w piątek, by nie zanudzić was na śmierć. Proszę o krytykę i hejty, gdyż chcę poprawić swój styl pisania, a uda mi się to tylko dzięki wam i waszych opiniach! Pozdrawiam i życzę miłego czytania :3

PS. Koniecznie zajrzyjcie w nową zakładkę na stronie pod tytułem ''Postacie (Real)''!


MY BREATH

ROZDZIAŁ XI

(ALLYSS)


Przez to całe zamieszanie z urodzinami Hanki, kompletnie zapomniałam o swoim ambitnym planie wyjaśnienia wszystkiego Shuu. Jak tak dalej pójdzie to zaczniemy już pierwszą misję, a ja nie będę potrafiła spojrzeć mu w oczy. Wolałabym go serio ostrzec o niebezpieczeństwie płynącym z mojej nieskoordynowanej osoby…

Mam nadzieję, że dzisiaj mi się to uda. W końcu jest piątek! W weekend nie robią nam treningów! A co się z tym wiąże, będę mogła go w spokoju poszukać. Rany, już od kilku dni obiecuję sobie, że do niego podejdę, a nie było jeszcze do tego żadnej okazji. Głupio mi się przyznać, ale jak nigdy naprawdę boję się do niego zagadać. Nie żeby miał mnie zbić czy coś, ale tak jakoś mi instynkt podpowiada, żeby się do niego nie zbliżać.

Zwykle nie słucham się instynktu…

W sali gimnastycznej jest jak zwykle ciepło i duszno. Okna są otwierane zwykle dopiero z naszym przyjściem, więc później można już spokojnie oddychać. Światła zostają zapalone, a w sali robi się przyjemnie jasno, choć na dworze panuje półmrok. Niebo jest granatowe, a ciemne chmury od rana zagęszczają się nad naszą szkołą. Zbiera się na deszcz i to dość spory. Bardzo lubię kiedy na dworze pada jak z cebra, a ja siedzę sobie w ciepłym pokoju popijając herbatę. Tylko, że dzisiaj nie mam ani pokoju, ani herbaty i muszę robić okrążenia wokół sali. Dobrze, że przynajmniej trenerka odpuściła nam bieganie na dworze. Na początku zajęć następuje szybki przydział i moim partnerem na dzisiejszy trening jest Hiroshi. Przynajmniej, będzie ciekawie…

Do znudzenia trenujemy wszystkie ciosy, kopnięcia i dźwignie. Naprawdę nie rozumiem, po co robimy to tak często i czemu kładą na to taki nacisk. Jeśli miałabym użyć tego kiedykolwiek w praktyce to musiałabym natrafić na wyjątkowo wątłego przeciwnika lub worek na ziemniaki. A i tak wynik tego starcia nie byłby pewny… Worki z ziemniakami wcale nie są takie głupie. Tylko czekają aż potkniesz się na schodach, by móc cię ukamienować (tudzież zaziemniakować) na śmierć.

A więc, zakładając moją niesamowicie zaawansowaną dźwignię, skupiam całą swoją uwagę na ruchach, jakie wykonuję. Krok za nogę przeciwnika, ręka przy szyi, nogą popycham do przodu, ręką do tyłu, kładę większy nacisk, bo ta kupa mięśni za cholerę nie chce się ruszyć, wydaję bitewny okrzyk, potykam się o własne nogi, wykonuję wątpliwie zgrabny obrót i próbuję zachować równowagę odchodząc na kilka kroków od Hiroshiego. Wyraz jego miny jest naprawdę rozbrajający…

- Rany boskie, Allyss…

Chłopak łapie się za brzuch chichrając się jak nienormalny. Zdaję sobie sprawę, jak komicznie musiałam wyglądać. Zresztą pewnie nie lepiej niż zwykle.

Spróbować nie roześmiać się przy Hiroshim naprawdę graniczy z cudem. No po prostu się nie da. Nawet po dostaniu po głowie od trenerki, nie możemy przestać rechotać. Dostaje nam się tak podczas treningu już sześć razy, za każdym razem za to samo. Co ja poradzę? Hiroshi śmieje się ze mnie, a ja się śmieje z tego jak on się śmieje. Logiczne… Trenerka, mimo, że chwilami też chichocze pod nosem z naszej głupoty, w końcu traci cierpliwość i łagodnie oświadcza nam, że zostajemy po treningu na dodatkowe kółka.

Dzięki Hiroshi…

Przez resztę treningu staramy zachowywać się jak przystało na żołnierzy, ale chyba coś nam nie wychodzi. Co tam, już i tak mamy dodatkowe kółka, gorzej być nie może. W każdym razie, po wyczerpującym treningu siadamy na drewnianym parapecie (który robi też jako grzejnik) czekając na karę. Trenerka (oprócz tego, że obdarowuje nas jeszcze jednym kuksańcem w głowę) każe nam biegać trzydzieści okrążeń. Na dworze. Z pewną wątpliwością spoglądam przez okno na niekoniecznie przyjemne warunki pogodowe. Chwytam szybko swoją bluzę i razem z Hiroshim wychodzimy na dwór. Przynajmniej nie pada.

Nie biegaliśmy tyle od pierwszego dnia treningu i wiem, że moja kondycja zawodziła tak mniej więcej po dziesiątym okrążeniu, przez następne dziesięć bolały mnie nogi, a ostatnie ledwo przebiegałam z kolką. Nie biorąc pod uwagi nieprzewidzianego zadania dodatkowego oczywiście... Teraz jest inaczej. Może nie jestem jeszcze zaawansowanym maratończykiem, ale jakiekolwiek zmęczenie odczuwam dopiero przy dwudziestym okrążeniu. Jednak trening robi swoje! Nie licząc także tego, że biegam spokojnym truchtem, który dla Hiroshiego zdaje się być jedynie szybkim chodem. Mam nadzieję, że nie wrócę w poniedziałek kompletnie tracąc formę.

Jednak trzydzieści okrążeń to nadal jak dla mnie za dużo. Ledwo oddycham, zlana potem i z bolącymi nogami wracam do szatni, żegnając się z Hiroshim, który mówi, że musi załatwić coś z Yus i mam do nich przyjść jak tylko wrócę. Znowu coś kombinują koczkodany jedne!

Wychodzę na zewnątrz i kieruję się do akademików. Dzisiaj muszę załatwić tą sprawę z Shuu. Nie mam pojęcia czemu się tak na to uparłam, ale chcę to zrobić i zrobię to. Tylko co ja m powiem? "Hej, jestem Allyss, pamiętasz mnie? Uratowałeś mnie przed jakimś łysolem!"... Nie, nie ma sensu wracać do tamtego wydarzenia.  "Cześć, pewnie mnie kojarzysz, jestem Allyss, jesteśmy razem w drużynie i chciałam ci powiedzieć, że robię za minus pół osoby!"... Tak, z takim podejściem, na pewno mnie zaakceptuje… Czuję na na głowie pojedyncze krople wody. Spoglądam w zachmurzone niebo zdając sobie sprawę, że pogoda raczej nie jest mi przychylna.

Kropienie szybko przeradza się w deszcz i to wcale nie lekki kapuśniak, leje jak cholera! Przed chwilą ćwiczyłam i jeśli zostanę na tym deszczu to się przeziębię. A przeziębienie u Iwahary jest wyjątkowo paskudne. Cholera!

Jestem już za torami tramwajowymi, a w pobliżu nie ma się gdzie chować. Akademiki są jeszcze daleko. Zastanawiam się czy nie spróbować podbiegnąć, ale tak sobie myślę, że ulewa dopiero się rozkręca, a znając życie nie dobiegnę tam bez żadnej wywrotki czy potknięcia. Muszę znaleźć coś innego…

Drzewo!

Biegnę z wszystkich pozostałych mi sił pod, wydaje mi się, gęste drzewo, jednak przez chwilę zastanawiam się gdzie podział się jego pień… Jedna z szerokich, masywnych gałęzi po prostu wystaje z żywopłotu. Za nim jest las, więc drzewo pewnie zakorzeniło się na murem. Przynajmniej nie zmoknę jeszcze bardziej. Trzęsę się z zimna, a mimo, że nie wyszłam w najgorszy deszcz, to i tak jestem cała przemoczona. Postanawiam przeczekać tutaj ulewę i następną rzeczą, którą kupię, będzie parasolka. Opieram się o mur, a raczej o cienki żywopłot, który rośnie przed nim, jednak napieram już w miarę mocno, a ściany dalej nie wi….

Ślizgam się na mokrej trawie, przechodząc, a raczej przewalając się przez żywopłot. Okazuje się, że muru wcale tam nie ma i nigdy nie było. Ląduję plecami na ziemi z dolną połową tułowia po jednej stronie, a z górną na tej dziwnej łączce. Kto normalny robi jakieś ukryte przejście w szkole?! Czołgając się, turlając i przedzierając przez żywopłot, jakimś cudem, udaje mi się przedostać na drugą stronę w całości. To tutaj znajduje się pień tego drzewa i… Staję jak wryta. Ktoś pod nim siedzi…

Nie zwykły ktoś, a jeden z ktosiów, których nie chciałabym tutaj spotkać. Inaczej. Miałam plan, by do niego iść, ale coś sobie jednak myślę, że nie jestem takim kozakiem za jakiego się uważałam.

Złote tęczówki spoglądają na mnie z wątpliwą życzliwością, by chwilę później powrócić do swojego zwykłego, znudzonego wyrazu.

- Jesteś zbyt głośna.

wtorek, 4 listopada 2014

My Breath - Rozdzial X

Dzień dobry! Dzisiaj taki luźniejszy, specjalnie nie wnoszący nic do fabuły rozdział. Miałam potrzebę napisania o urodzinach Hanki, gdyż, ponieważ, że Hana (nasza kochana korektorka) rzeczywiście obchodzi w tym dniu urodziny! (dop. kor.: (*≧▽≦)) Prezent specyficzny, aczkolwiek oryginalny (nie licząc rozdziału yaoica, który był chyba najbardziej powalonym pomysłem na jaki wpadłam. Urodziny? Homosie! Czemu by nie? W każdym razie, (z dwumiesięcznym opóźnieniem) wszystkiego najlepszego! (dop. kor.: dziękuję QwQ)

MY BREATH

ROZDZIAŁ X

(ALLYSS)


Patrzę na nią jak na przygłupa. Zapomnieć o swoich własnych urodzinach? Serio? Dla mnie to w końcu najbardziej wyczekiwana data w roku! Jak można zapomnieć o czymś takim?!

- Urodziny? Mogłaś nam wcześniej powiedzieć, przygotowałybyśmy coś! No, ale wszystkiego najlepszego! - podchodzę do Hany, przytulając ją i lekko podduszając za szyję.

Muszę skombinować dla niej jakiś prezent! Głupio tak bez niczego, chociaż nie wiem czy cokolwiek jest w stanie przyćmić te wszystkie paczki... nie mam teraz zbytnio czasu, ani środków! Rajciu, co ja teraz zrobię?! Muszę szybko polecieć do miasteczka!

- Dziękuję, na śmierć zapomniałam! Te prezenty to pewnie od moich rodziców. Pomożesz mi je rozpakować? - pyta, a ja nie mam siły jej odmówić. W końcu nie odmawia się jubilatce.

Przecinam nożyczkami biały papier, jednego z największych pudeł, które stało z boku. Przez chwilę wstrzymuję oddech. To co tam się znajduje, przekracza moje najśmielsze wyobrażenia o świecie za murami 2 strefy. No bo kto normalny wysyła pocztą skuter?! Poza tym na cholerę jej skuter?! Do kibla będzie na nim jeździć?

Biało - niebieska maszyna wyjątkowo przypada dziewczynie do gustu. Ledwo ją powstrzymuję, żeby nie wypróbowywała jej w pokoju. W reszcie pudeł znajdują się perfumy, książki oraz niezliczone ilości słodyczy, a także cała masa bukietów z kwiatami. Co dziwne, Hana nie wydaje się być tym ani trochę poruszona, nawet nie czyta listu, który wysłali jej rodzice. Z fascynacją oddaje się analizie skutera i pochłanianiu słodyczy. Uśmiecham się smutno. Może nie zbyt im się układa między sobą? Nie chcę wchodzić w jej życie z butami, więc staram się nie wypytywać nachalnie o jej rodzinę.

Prezent…

- Hana, muszę szybko iść coś załatwić, nie obrazisz się, jak na chwilę cię zostawię?

- Nie ma sprawy, tylko wróć szybko, to porozdzielamy słodycze! - posyła mi beztroski uśmiech.

Wybiegam z pokoju, tym razem uważnie patrząc pod nogi i energicznie pukam do drzwi dziewczyn. Otwiera mi Yus, która najwidoczniej przygotowywała się do wzięcia prysznica, stoi w drzwiach w samym szlafroku. Nie jeden chłopak dałby się pokroić za taki widok co rano.

- Hana, ma dzisiaj urodziny. - mówię, siadając na jej łóżku.

- O rany! Masz coś dla niej?

- W tym problem… Nie mam pojęcia co mogłabym jej dać, a nie mamy zbyt dużo czasu…

Przez chwilę w ciszy zastanawiamy się nad jakimś wyjściem z sytuacji. Dalej, komórki mózgowe! Przydajcie się w końcu na coś!

W pewnej chwili Yus wyciąga rękę i sprawdza coś na bransolecie.

- Chyba mam pomysł! - mówi z zapałem przeglądając strony internetowe.

Podchodzę do niej by zobaczyć czego szuka. W zakładkach ma pootwierane mnóstwo stronek z domowymi przepisami.

- Chyba byłabym w stanie upiec takie ciasto. - mówi pokazując mi zdjęcie wiśniowego tortu,

- To świetnie! Tylko… Z tego co widziałam, to Hana dostała masę prezentów, w tym nawet skuter… Może pobiegłabym do miasteczka poszukać jakiegoś prezentu?

- Dobry pomysł. Podaj mi swój numer bransolety. - mówi, błyskawicznie otwierając nowe okna w przeglądarce.

Także włączam swoją bransoletę i podaję jej pięciocyfrowy ciąg liczb, który mieści się w jednym z głównych folderów. Dziewczyna z pełnym skupieniem dodaje mój numer do listy swoich kontaktów i w opcjach wybiera "potwierdź transakcję". W życiu nie domyśliłabym się, że można robić nawet takie rzeczy na zwykłej bransoletce.

- Przeleję ci teraz pieniądze na twoje konto. Kupisz jej coś porządnego, a potem najwyżej oddasz mi resztę, oki?

Kiwam głową z ciekawością przyglądając się poczynaniom Yus. Szczupłe palce przebierają w powietrzu z prędkością światła. Dla mnie, to kompletnie obcy świat. Chwilę potem moja bransoleta wydaje cichy dźwięk informujący o udanej transakcji.

- Dzięki, to ja lecę! - rzucam, wychodząc. - Jakby co, to będę dzwonić! Zgarnij Hiroshiego i bliźniaków do pomocy przy cieście!

- Okej, tylko wyrób się w dwie godziny, oki? - krzyczy za mną w pośpiechu.

Prędko zbiegam po schodach i pędzę w stronę bramy prowadzącej do miasteczka. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że kompletnie nie orientuję się gdzie jestem. Nie byłam tu nigdy wcześniej, a podobno miasteczko jest przeogromne… Nie dam sobie rady, szczególnie z moim jakże żałosnym talentem orientacji w terenie. Ponownie przekręcam pokrętło bransolety, tak jak nauczyła mnie Hana. Po chwili pojawia się przede mną kolorowy hologram z mapą miasta. Jednak i tak nie za wiele mi to daje, bo sama właściwie nie wiem, co chcemy jej kupić. Na dobrą sprawę, przynajmniej się tu nie zgubię…

Szybkim krokiem przemierzam zadbane, brukowane ulice miasteczka mijając ogromne stada ludzi. Widzę kawiarnie, supermarkety, apteki, zakłady fryzjerskie i kosmetyczne, ale w tym momencie nie za bardzo mi się przydadzą. Szukam raczej jakiegoś sklepu z niedrogimi rzeczami nadającymi się na prezent. Wszystkie luksusowe perfumerie i domy mody z miejsca odpadają.

Wchodzę do kilku kwiaciarni i sklepów z bibelotami, ale nie znajduję tam nic co można by było wręczyć Hanie. Mija półtorej godziny, a ja nadal nic nie mam. Może jednak kupić jakieś kwiaty? Tamte tulipany tak pięknie pachniały... Ale kwiatów to ona ma już pewnie od załamania i serio nie mam pojęcia co zrobi z tymi wszystkimi bukietami. Chociaż z drugiej strony, lepsze to niż nic…

Bez sensu krążyć dalej po miasteczku. Moją ostatnią deską ratunku są stragany na placu głównym. Rzucam się biegiem między stoiska, stojąc w samym centrum przeludnionego rynku. Jest tu tak gęsto, że kompletnie straciłam z oczu budynki i kamienice i teraz widzę tylko zatłoczone stragany z owocami, warzywami, książkami i wszelkiego rodzaju innymi przedmiotami. Krążę tak przez dobre kilkanaście minut, przeglądając towary i sprawdzając ich cenę. Już mam kupić szklaną figurkę tygrysa, gdy moją uwagę przykuwa piękna biała ramka na zdjęcia. Delikatnie ocieram kurz z wnętrza otworu, w którym powinno znajdować się zdjęcie. Nie jest zbyt droga, więc przy lekkim dofinansowaniu Yusuko będę mogła ją kupić. W białej ramce znajduje się kilka otworów na zdjęcia o różnych kształtach. Moglibyśmy robić je podczas całego roku. To będzie świetny prezent!

Mężczyzna przy kasie podaje mi jakieś dziwne urządzenie, do którego najwidoczniej muszę przyłożyć bransoletę. Skaner pika, a na hologramie pojawia się rachunek i obecny stan konta. Przy okazji sprawdzam godzinę. Mam niecałe dziesięć minut do całej tej imprezy, a jestem na drugim końcu miasta. Wyśmienicie... Biegnę przed siebie, mając nadzieję, że w końcu wyjdę na jakąś znaną mi ulicę. Albo chociaż jakąkolwiek inną, byleby wyjść z tej duchoty. W pewnym momencie zauważam staruszkę, która zbiera z ziemi rozsypane pomarańcze. Za nią stoi kilku śmiejących się do rozpuku chłopaków, którzy są najwidoczniej sprawcami całej szkody.

- Przepraszam, może pani pomóc? - podchodzę do kobiety, zbierając po drodze rozsypane owoce.

- Chciałam sprawić wnuczce prezent... - mówi słabym, bliskim płaczu głosem. - Ona tak lubi pomarańcze. Oszczędzałam tyle czasu żeby je kupić...

Pomarszczone, stare dłonie drżą, próbując schować owoc do torby. Czuję jak moje serce rozrywa się na strzępy. Jak można zrobić komuś coś takiego? Spoglądam na winowajców wzrokiem pełnym smutku. Czemu człowiek czerpie radość z cierpienia innych?

Zbieram rozsypane pomarańcze pomagając kobiecie wstać. Chciałabym zrobić dla niej coś więcej, sprawić by miała lepsze życie, by nie musiała się martwić o przyszłość, ale nie mam pojęcia co mogłabym poradzić, skoro jestem właściwie bez grosza.

- Odprowadzić panią do domu?

- Nie… Dziękuję ci, dziecko… - obdarza mnie uśmiechem, który sprawia, że gdzieś tam w środku robi mi się cieplej.

- Nie ma za co, naprawdę. Na pewno jest coś w czym mogłabym pani pomóc.

- Jesteś naprawdę dobrym dzieckiem, twoi rodzice muszą być z ciebie dumni. - mówi wyjmując z kieszeni poniszczonego płaszcza mały wisiorek z krzyżem. - Proszę, weź to.

Z uwagą wpatruję się w piękne zdobienia na wisiorku. Bardzo dobrze kojarzę ten symbol. Moja mama zawsze nosi ze sobą taki mały krzyżyk na łańcuszku i modli się wieczorem do jakiegoś Boga. Często nam o nim mówi, ucząc różnych pieśni na jego cześć. Nie pozwala nam jednak nikomu o tym wspominać, bo wyznawanie jakiejkolwiek religii jest w naszym kraju zakazane. Krzyżyk delikatnie lśni w blask popołudniowym słońcu. Jest prześliczny, ale…

- Nie mogę go przyjąć, jest zbyt piękny. Niech pani go zatrzyma. - powstrzymuję jej dłoń.

Kobieta spogląda na mnie wzrokiem, który sprawia, że mięknie mi serce.

- Skoro nie chcesz go wziąć, daj go komuś bliskiemu. Ja już go nie potrzebuję. - mówi, a ja mimowolnie puszczam jej rękę, pozwalając by wręczyła mi naszyjnik.

- Dziękuję pani, naprawdę. - przykładam krzyżyk do serca, ściskając jej dłoń w pożegnalnym geście.

- Nie ma za co, skarbie. Uważaj na siebie. Na tym świecie jest dużo złych ludzi, którzy będą chcieli cię skrzywdzić.

Kobieta odchodzi, a ja jeszcze przez kilka chwil wpatruję się w medalik rozważając w myślach słowa kobiety. Ludzie, którzy będą chcieli mnie skrzywdzić? Brzmi jak zła wróżba.

Odwracam się na pięcie, po czym co sił gnam do akademików. Jestem już spóźniona. Wpadam do pokoju Yusuko, gdzie Hiroshi, bliźniacy, a nawet Akira i Shino już mają podkraść kawałek przecudnego tortu, który wygląda jak kupiony z cukierni. Daję im po łapach i wołam Yus. Razem z chłopakami i Reiko zapalamy świeczki i wkraczamy do pokoju śpiewając "Sto lat". Zdziwiona Hana spogląda na nas przez chwilę nie rozumiejąc o co biega, lecz po chwili na jej ustach pojawia się szeroki jak banan uśmiech, a oczy zachodzą łzami. Białowłosa dziewczyna tuli nas do siebie w zbiorowym uścisku, podczas gdy Yus ledwo udaje się uratować tort przed zgnieceniem.

Chłopacy wręczają jej ozdobną torebkę z ramką, a ja lecę do kuchni po nóż. Ustawiamy się w półkolu wokół blatu gdzie stoi tort, lecz co dziwne, Hana chyba niezbyt wie jak się zachować.

- Teraz pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki! - wołam.

Dziewczyna zamyka oczy i przez chwile zastanawia się nad życzeniem, po czym zdmuchuje wszystkie szesnaście świeczek. Kroimy tort i siadamy na naszych łóżkach. Natychmiast odsyłam Hiroshiego na podłogę, bo ostatnią rzeczą, o której marzę jest ufajdolenie swojego łóżka. Hanako za prośbą Shinjiego pokazuje nam prezenty, które dostała od rodziców, jednak mówi, że największą radość sprawiło jej nasze zaangażowanie (dop. kor.: nieprawda, skuter.) . Siedzimy i rozmawiamy kilka dobrych godzin, nie zauważam nawet gdy za oknem robi się ciemno. Goście zbierają się, obiecując, że w weekend uzupełnimy jedno z miejsc w ramce.

Po posprzątaniu pokoju (bo chyba nie przeżyłabym, gdybym czegoś nie przewróciła) kładziemy się do łóżek, gdyż rano znowu musimy wstać na trening. Jednak jakoś nie chce mi się spać.

- Dziękuję wam. - szepcze Hana, przewracając się tak, żeby mnie widzieć. W całym tym zamieszaniu zapomniałam o prezencie, który miałam jej dać.

Nadal leżąc, wyciągam z szufladki etażerki naszyjnik i próbuję dosięgnąć łóżka Hany. Naprawdę, za cholerę nie chce mi się wstawać. Dziewczyna wyciąga rękę z niedowierzaniem ściskając w ręku medalik. Mam wrażenie, że zaraz się popłacze.

- Dziękuję wam… Nigdy nie miałam robionych urodzin. - mówi walcząc z gulą się gardle.

Nie miała urodzin? Nigdy? Rodzice nie zrobili jej żadnej imprezy? Choćby najmniejszej? To pewnie dlatego wyrzuciła tamten list… Może jej rodzice się nią nie zajmują? Ale gdyby tak było, nie przysyłaliby jej przecież tylu prezentów. Zapytam się jej jak jej pomiędzy jej rodzicami, ale... jutro...

- To był najlepszy dzień w moim życiu. - pojedyncza łza spływa na poduszkę. - Nie chcę żeby się skończył.

- Nie martw się. Jesteśmy teraz przyjaciółmi, dzisiaj, jutro i pojutrze też. Będziemy razem cokolwiek by się nie działo.


(dop. kor.: Alciu, kocham cię tak mocno, że nie potrafię wyrazić tego słowami. (ಥ﹏ಥ) (´∀`)♡)

czwartek, 30 października 2014

My Breath - Rozdzial IX

Witajcie! :) Co sądzicie o fabule My Breath'a? Ostatnio (czytaj: Jakieś trzy tygodnie temu, ale przypomniałam sobie wczoraj :P) Hanka (nie przedstawiłam jej jeszcze, ale to zatrudniona korektorka tekstu) (dop. kor.: no wiesz co... ;__;) zapytała się mnie co ma ma znaczyć tytuł My Breath. Szczerze, pomysł na tytuł miał wynikać z ważnego elementu fabuły, lecz po jakimś czasie stwierdziłam, że jest beznadziejny. Wymyśliłam więc (kompletnie na świeżo) pewną rzecz, którą nazwiemy "moim oddechem". Pojawi się ona... Hm... No za kilka (dziesiąt :P) rozdziałów. Ale nie martwcie się! Postaram się go możliwie najbardziej dopracować (przynajmniej mam taką nadzieję...) (ale dużo dziś tych nawiasów :D )


MY BREATH

ROZDZIAŁ IX

(ALLYSS)


Hayagawa Shuu… Musi być dobry… Musi być przerażająco dobry... Żeby zdać test na sto procent? Przechodzą mnie ciarki. Mam być z nim w końcu w zespole...

Nie mam bladego pojęcia jak, ale Shuu emanuje taką dziwną, żądną mordu aurą, która powoli wkrada się do serca siejąc strach i niepokój. I jeszcze to spojrzenie… Jakby chciał kogoś zabić… Jakby jego mózg był przystosowany do planowania tortur. Nigdy nie widziałam nikogo, kto byłby taki przerażający... Zawsze porusza się pewnie, zwinnie, a do tego z gracją i elegancką, kompletnie kontrastującą z jego posturą. Jednym słowem - maszyna do zabijania.

Nie daje mi jednak spokoju myśl, że gdy wtedy rozmawialiśmy wydawał się inny. Jakiś taki bardziej… ludzki? Nawet się uśmiechnął. Prawie niewidocznie, przez ułamek sekundy, ale jednak. Oczywiście wtedy też czułam tę przerażającą aurę, ale to nic w porównaniu z tym palącym spojrzeniem, którym mnie teraz przeszywa.

Trzy dni spędzamy na uczeniu się technik walki i wykorzystywania ich w praktyce. A ja po każdym takim treningu, czuję ból w każdej części ciała. Jestem jednym, wielkim zakwasem. Allyss - zakwas, miło mi.

Leżałam na macie już tyle razy, że dawno przestałam liczyć, podczas gdy on robił sobie ze swoimi przeciwnikami ewidentnie co chciał. Raz nawet udało mi się być z nim w parze, co przyprawiło mnie o stan przedzawałowy, ale co dziwne nie runęłam z impetem na podłogę, tylko zostałam delikatnie położona na materacu. Tłumaczyłam sobie, że to może dlatego, że jestem dziewczyną i nie chciał mi zrobić krzywdy, ale już po chwili ujrzałam jak powala Yusuko na łopatki, a potem także Mei i Hanę, która poleciała na niego z dzikim, wojennym okrzykiem i zamiarem ugryzienia go nogę. (dop. kor.: >w<)

Jedynymi osobami, które nie dały się tak pomiatać byli bliźniacy - jeden wdrapał mu się na plecy podczas gdy drugi szturmował od przodu; Hiroshi - dorównywał mu siłą, lecz niekoniecznie skoordynowaniem ruchowym; oraz dziewczyna, która jak potem się okazało ma na imię Satomi.

Na początku długo zastanawiałam się jakiej płci jest Satomi. Wysoka, wysportowana, a krótko ścięte brązowe włosy mogą równie dobrze należeć do chłopaka. Poza tym sposób poruszania się jest na tyle specyficzny, że naprawdę trudno się połapać. Ręce najczęściej trzyma w kieszeniach swoich szerokich spodni w moro, a przygarbiona postawa wydawałaby się luzacka i niechlujna, lecz gdy tylko bliżej jej się przyjrzeć, jest niesamowicie zwinna, prawie jak kot.

Walczyli ze sobą przez dobre kilka minut, nie ustępując sobie nawzajem pola. Znaczy się walka to może złe określenie, prowadzili… sparing? Wykonywali ruchy, których uczyła trenerka tyle, że z jakimś dwustuprocentowym przyspieszeniem. Potem to już nie tylko były zwykłe ciosy, ale całe układy, opracowane techniki i wszystko to z zimnym, obojętnym wyrazem twarzy. Jednak nie dowiedzieliśmy się kto wygrał, bo trenerka zarządziła zmianę w parach.

Chciałabym dojść kiedyś do takiej perfekcji, by móc bez lęku mierzyć się z kimś takim jak Shuu czy Satomi. Na razie jestem na poziomie ciepłej kluski jak to pani Natsume raczyła zauważyć.

Przez te trzy dni nie miałam najmniejszej okazji by pogadać z Shuu na temat naszego przydziału i czuję się z tym okropnie. Starałam się podejść do niego na przerwie lub po treningach, lecz nigdzie go nie było. Albo ja jestem ślepa, albo on rozpływa się w powietrzu zaraz po ogłoszeniu czasu wolnego. Mówiłam to Hanie, ale ta powiedziała, że nie powinnam go przepraszać, a jeśli muszę to mam być twarda! Mam do niego podejść i… kurna nie wiem zacząć bić pięściami o klatę jak przystoi na neandertalczyka takiego jak ja.

W każdym razie, stwierdziłam, że w piątek serio do niego podejdę, złapię go jak będzie wychodził, albo będę pukać do wszystkich pokoi na osiedlu! Przysięgam! Tylko na razie muszę jeszcze dotrwać do piątku…

Swoją drogą, idzie mi już coraz lepiej. Uniki nie były dla mnie jakąś większą trudnością, gorzej z atakami. Ale teraz potrafię już przeprowadzić całkiem zgrabny prawy sierpowy. Chociaż trenerka nie pozwoliła nam jeszcze trzymać w rękach broni, ale widzę jak dokładnie nam się przygląda, analizując do jakiego typu nadaje się nasze ciało. Jak dobrze pójdzie to może dostanę pistolet na wodę!

Trening się kończy, jak zwykle około szesnastej, więc wyczerpani, człapiemy do pokoi, by wykorzystać dobrze resztę dnia. Cóż, zwykle siedzimy, albo u nas, albo u Yusuko, ewentualnie u Hiroshiego, ale pokój tej trójki, jako, że jeden z większych, potrzebuje też więcej rzeczy do ogarnięcia, z czym chłopaki widocznie sobie nie radzą. Pocieszam się, że przynajmniej oni mają większy burdel niż my. Chociaż ostatnio nie wiem jakim cudem znalazłam swoje majtki przewieszone na lustrze toaletki. Nie wnikam…

Otwieram drzwi naszego pokoju i bez słowa padam na łóżko. Dopiero po kilku chwilach przypominam sobie, że obiecałam Yus pomoc przy obiedzie, bo inaczej nie dostanę ani kęsa jej specjału - sałatki z owocami morza.

Roztargniona wylatuję z pokoju jak torpeda, ale zamiast wybiec na korytarz, potykam się i ląduję twarzą do podłogi. Bez jaj…

Okazuje się jednak, że tym razem mam jak usprawiedliwić swoją ślamazarność. Pod drzwiami do naszego pokoju, leży kilka pudeł, owiniętych papierem prezentowym. Zdziwiony wzrok listonosza przywraca mnie do porządku.

- P-Przepraszam, dla kogo są te paczki? - próbuję wygrzebać się z tej niefortunnej sytuacji, jednocześnie podnosząc się z ziemi.

- Zaadresowane do panienki Onohara Hanako, to pani?

- Yyy… nie, proszę chwilę poczekać.

Włażę z powrotem do pokoju, kompletnie zbita z tropu. Wołam Hanę, która równie zdziwiona podchodzi do listonosza, składając wymyślny podpis na dokumencie.

- Hana, co to? - pytam, pomagając jej wnieść pudła do pokoju.

Przez chwilę dziewczyna poważnie myśli, przyglądając się na przemian mi, na przemian paczkom. W końcu, zdaje się, że na coś wpadła. Nad jej głową powinna się w tym momencie zaświecić lampka.

- Który jest dzisiaj?

- Czwarty września o ile dobrze myślę.

- No tak! - na jej twarzy pojawia się uśmiech zrozumienia. - Dzisiaj są moje urodziny!